piątek, 9 września 2011

Lips of an Angel vol. 5

            Samuel nie od razu zdradził bratu, z czym mają do czynienia. Milczał póki nie wrócili do hotelu, a tam rozsiadł się przed laptopem, odebrał z rąk Deana piwo i zaczął przetrząsać internet w poszukiwaniu istotnych informacji, które w tym wypadku mogły być przydatne. Musiał także pogodzić się z faktem, iż na tym etapie będzie zmuszony zdradzić kilka dobrze skrywanych tajemnic dotyczących polowania z ojcem, które okazało się klęską, a o którym starszy Winchester nie wiedział zbyt wiele. Dean należał w końcu do osób, którym mówiło się o zwycięstwach, ale nie porażkach, jeśli chciało się ochronić dumę przed wdeptaniem w ziemię.

- Dowiem się w końcu, z czym mamy walczyć? A może sprawia ci przyjemność podziwianie mnie siedzącego na tyłku z niebywale głupią miną? – zielonooki łowca nie wytrzymał ciszy i napięcia, które towarzyszyło jego niewiedzy. To Sam był kujonem, Dean miał za zadanie dobrze walczyć i zabijać wszystko, co się ruszało, a nie było człowiekiem. Jego natura nie pozwalała na bezczynność dłuższą niż dziesięć minut, a tym samym nie należał do osób cierpliwych. Jeśli czegoś chciał musiał dostać to natychmiast. W przeciwnym razie zamieniał się w jeszcze bardziej uciążliwą bestię.

- Banshee. – Sammy zdobył się na odwagę i jak zwykł to czynić odwrócił laptopa w stronę brata. Strona internetowa zawierała wyczerpujący opis oraz rycinę przedstawiającą stwora, z którym mieli do czynienia – przypominającą kobietę postać o niebywale długich włosach i ostrych kłach w otwartym szeroko pysku.

- Banshee? – starszy łowca podniósł na brata spojrzenie wymowniejsze niż jakiekolwiek słowa. – To Banshee, a ty wpadłeś na to dopiero teraz? – jego głos miał w sobie naprawdę sporą dawkę ironii, jak zawsze, gdy coś oczywistego wychodziło na jaw. – Polowałeś na nią z tatą i potrzebowałeś tyle czasu żeby sobie o tym przypomnieć?
- Polowałem, ale nie upolowałem! – Samuel podjął się nie łatwego zadania usprawiedliwiania swojej krótkiej pamięci. – Uciekła nam. Wiedziała, że podążamy jej tropem i wszystkie ślady jej obecności zniknęły. Nie powiedzieliśmy ci o tym żebyś się ze mnie nie nabijał!

            Dean nagle przestał się gniewać, uśmiechnął się niewinnie potwierdzając domysły młodszego Winchestera. Gdyby dowiedział się o tym wypadku wcześniej nie skończyłoby się na kilku docinkach, ale wspominałby to przez całe lata i za każdym razem czułby się bardziej usatysfakcjonowany. W końcu on nie często popełniał takie błędy, a przynajmniej nie musiał się do nich przyznawać – na razie.

Najlepszym sposobem na zmianę drażniącego tematu była rozmowa o pracy. Wtedy umysł Deana przestawał zajmować się mało istotnymi szczegółami i zamiast tego wszystkie trybiki pracowały ciężko nad konkretami. Dlatego też Sammy zignorował jego zachowanie przechodząc do wyjaśnień dotyczących ich aktualnej sprawy.

- Legenda o Banshee pochodzi z Irlandii, a Gaelach’owie byli Irlandczykami. Podejrzewam, że to właśnie, dlatego zdradzona i rozżalona żona zamieniła się w potwora. Niestety nigdy do końca nie sprecyzowano, jak do tego dochodzi. Nigdy też nie udokumentowano, jakie warunki mają zostać spełnione by kobieta stała się Banshee. Nie ma jednak wątpliwości, że to żona pierwszego zabitego faceta, jest naszym celem. To, dlatego wszystko zaczęło się w dzielnicy irlandzkiej i dopiero ostatnio Banshee rozszerzyła swoją działalność. Poza tym mówi się, że rodziny osób, które mają zginąć słyszą płacz Banshee, a ten, kto ją zobaczy – ginie. Stąd lamenty i brak naocznych świadków.

- Dobra, mało mnie obchodzi to, kim jest nasza kochanica. Jak mamy ją zabić? Pocałunkiem prawdziwej miłości? – Dean wyszczerzył zęby rozbawiony swoim własnym żartem.

- Srebrem. – Sam przewrócił oczyma. – Trudniej będzie ją wytropić. Musimy znać kolejną ofiarę, a to znaczy, że każdy żonaty facet w tym mieście jest potencjalnym kandydatem na trupa. To nie będzie łatwe.

            Sam i tym razem nie mógł się mylić. Luizjana, podobnie, jak każde inne miejsce w całych Stanach, była pełna ludzi, którzy mieli coś na sumieniu. Zdrady były tutaj najmniejszym problemem, a więc i najczęstszym. Znalezienie przyszłej ofiary przypominało szukanie igły w stogu siana. Potrzebny im był magnez...

- Bułka z masłem! Mam pomysł. – Dean uśmiechnął się niczym wcielone zło. – Jestem genialny, możesz nazywać mnie bogiem. Wrzuć mapę miasta. – wskazał palcem komputer, a sam w tym czasie wyjął z hotelowej lodówki kolejne piwo. Po chwili zepchnął Samuela z krzesła i rozsiadł się wygodnie szukając palcem odpowiednich miejsc. Zajęło mu to chwilę, jednak w końcu dumny pozwolił sobie na kolejny z rzędu uśmiech tryumfu.

- Banshee też musi ich jakoś wyłapywać i robi to tutaj. – wskazał sceptycznemu bratu jakąś knajpkę na mapie. – Żonaci panowie nie chodzą w miejsca, gdzie mogą natknąć się na znajomych. Zbyt wielkie ryzyko. Banshee czeka na nich niedaleko tego miejsca.

- Niech będzie, geniuszu. Ale skąd wie, kogo ma zabijać?

- Cholera, Sammy, zamiast siedzieć tyle czasu w bibliotece mogłeś korzystać z uroków życia. Wtedy znałbyś odpowiedź. Ale ruszaj siedzenie, zbieramy się. Wyjaśnię ci wszystko na miejscu. – starszy łowca zakręcił niedopite piwo i porwał kurtkę z krzesła. Cieszył się na samą myśl o barze i panienkach, które pozna. Żadna inna praca nie dałaby mu takiej radości życia. Polowania wiązały się nie rzadko z wieloma przyjemnościami, chociaż równie często były niczym cierń w tyłku.

            Zaparkowali na parkingu przed nieciekawie wyglądającą knajpą, która nie przynosiła pewnie zdumiewających zysków, ale dostarczała wystarczającej prywatności ludziom, którzy nie chcieli zwracać na siebie uwagi w bardziej znanych miejscach. Tutaj wątpliwym było, by kogokolwiek obchodził jakiś nowy gość, nie mówiąc już o jego przywarach. Każdy robił, na co miał ochotę, póki nie rujnował interesu właścicielowi.

- Ja wejdę do środka i się rozejrzę, a ty zostaniesz tutaj. Powiedz mi tylko, czego mam szukać, jak w rzeczywistości wygląda Banshee? – błysk w oczach Deana nie mógł pozostać niezauważony. Mężczyzna miał zamiar się rozerwać przy okazji prowadzenia śledztwa. Nie przewidział niestety jednego – Sammy znał jego nawyki na tyle dobrze, że nie miał zamiaru dać się wrobić. Nie tym razem.

- Bardzo szczupła, włosy białe do samej ziemi i niech pomyślę... Ach, tak. Zęby niczym u rekina. Na pewno jej nie przegapisz. – młodszy Winchester uśmiechnął się przymilnie. – Mogę się założyć, że w środku jej nie znajdziesz. Masz, więc jakiś inny plan?

- Szlag! – Dean zaklął pod nosem marszcząc w niezadowoleniu brwi. Przez chwilę chciał obstawać przy pomyśle rekonesansu, jednak wiedział, że to nie zda się na wiele. Według jego obliczeń osoba odpowiadająca ich profilowi zjawi się najwcześniej za półtorej godziny. O szesnastej, góra siedemnastej skończy pracę, wynajmie taksówkę, która podwiezie go z pracy w okolice baru, przyjdzie na piechotę, a później... Och, to już było oczywiste. Szybki numerek, powrót do domu i ściema, że zagadał się z kolegami. Nie mogli jednak wykluczyć, że już wcześniej ktoś zawita do tej obskurnej spelunki, a zostawienie brata samego mogłoby się źle skończyć. Ostatecznie postanowił, więc, że poczeka. Włączył kasetę, a z głośników popłynęła mocna muzyka pełna niezapomnianych dźwięków starych kapeli rockowych. Nie może rozerwać się w środku, to niech Sammy cierpi wysłuchując jego śpiewu.

            Tyłki wrastały im w siedzenia, kiedy w końcu Dean poruszył się nerwowo na swoim siedzeniu. Szturchnął brata łokciem i brodą wskazał stronę, z której nadchodził jakiś mężczyzna w wieku może czterdziestu lat. Siłował się z obrączką na palcu, po czym schował ją do kieszeni spodni. W tej chwili wszystko stało się jasne. Idealny kandydat na trupa.

- Stawiam dwadzieścia dolców, że wyjdzie z knajpy z jakąś laską, zaliczy motelik, a następnie wróci do żony czekającej z ciepłym obiadkiem.

- Dean, może to nie jest odpowiedni moment, ale kiedy teraz o tym mówisz to mam wrażenie, że równie dobrze Banshee mogła wybrać jakieś inne miejsce. – w głosie Samuela zadźwięczał niepokój. Z jakiegoś powodu nie pomyślał o tym wcześniej, ale przecież Luizjana pełna była barów, w których mężczyźni mogli szukać ucieczki od świata w ramionach obcej kobiety. Jego niepokój pogłębił się, gdy z twarzy Deana znikał wcześniejszy uśmiech.

- Po prostu mi zaufaj. – rzucił uspokajająco, chociaż nie wydawał się przekonany, co do swoich racji. Błąd kosztowałby ich życie kolejnego zdradliwego sukinsyna, ale nie mogli stać na straży całego miasta. Poza tym obliczenia starszego łowcy jasno wskazywały na ten właśnie bar. Spełniał wszystkie warunki, jakie powinien. Ustronnie położony lokal, motel znajdował się niedaleko, zaś od domów poprzednich ofiar dzielił go spory kawałek drogi. Jeśli spudłują nie będą mieli na to wpływu. Trudno, jednego mniej.

            Ich upatrzony wcześniej mężczyzna wyszedł z baru po zaledwie dwudziestu minutach. Pod rękę trzymała go jakaś atrakcyjna młoda dziewczyna o wątpliwej reputacji. Dean wziął na siebie odpowiedzialność za mężczyznę. Wyszedł z samochodu i podążył za nim. Sam miał podjechać pod dom śledzonego mężczyzny, jeśli w tym czasie nie nawinie mu się równie dobra ofiara.

            Pół godziny spędzone pod trochę obskurnym budynkiem, gdzie kochaś zniknął ze swoją partnerką, a następnie dobra godzina spaceru do domu. Do tego czasu słońce zdążyło ukryć się za horyzontem, a na ulicach miasta zapłonęły lampy. Chodniki w dalszym ciągu pełne były ludzi, więc Dean musiał trzymać się blisko swojego „przyjaciela” by nie zgubić go przypadkiem. Przez cały czas towarzyszyło mu dziwne uczucie bycia obserwowanym. Uznał to za dobry znak, chociaż miał także nadzieję, iż prześladowca nie zwrócił na niego szczególnej uwagi. Starał się być ostrożny, w miarę możliwości niewidoczny, niestety nie miał pojęcia, jak mu poszło. Nie rozglądał się, nie odwracał za siebie. Nie chciał wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń, ale wiedział, że gdyby to zrobił, gdyby nagle się zatrzymał i zaczął przyglądać się ciemniom po drugiej stronie ulicy, może nawet dachom budynków, niezawodnie natknąłby się na coś interesującego, chociaż nie do końca łagodnego.

            Dotarł do celu zmęczony długim spacerem, wyjął komórkę i znajdując numer Sama nacisnął przycisk z zieloną słuchawką przykładając aparat do ucha. Śledzony mężczyzna przekroczył właśnie próg domu, gdzie buziakiem w policzek przywitał ciężarną żonę.

- Widzę cię. – odezwał się głos po drugiej stronie aparatu. – Idź przed siebie i zatrzymaj się dopiero przecznicę dalej. Podjadę po ciebie.

7 komentarzy:

  1. Banshee , no proszę proszę wyśmienicie kocham upiorne kobiety które mordują xd . Czytało się nocie jak zwykle łatwo i przyjemnie . ciekawi mnie dalszy ciąg rozwoju sytuacji ^ ^ . Z niecierpliwieniem czekam , mam nadzieję że już niedługo krótkimi skokami zaczniesz ujawniać erotyczne nadzienie bloga pozdrowienia ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Banshee ? nieźle ja bym nie wpadła na coś takiego ale o tym że jesteś genialna wszyscy wiedzą ^.^

    OdpowiedzUsuń
  3. Nic więcej nie mogę powiedzieć tylko Znakomity. Czekam z utęsknieniem na kolejny tak wciągający rozdział pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Dean nagle przestał się gniewać, uśmiechnął się niewinnie potwierdzając domysły młodszego Winchestera." - wredny, niedobry braciszek xD Ale taki jego urok i natura i właśnie dlatego jest taki.. uhhh, fajny xD Obserwowany... bo to raz? Są na czarnej liście demoniego świata - muszą liczyć się z tym, żę wiele upiorów ma na nich chrapkę... a raczej na ich życie, a poza tym.. Dean święty nie jest - Banshee, jeżeli nie dostanie przyszłego tatusia, zniweczoną zdobycz może odbić sobie właśnie na Deanie... w końcu on też miał wiele panienek na boku, choć raczej żadnej nie zdradzał xD

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    ciekawa jestem jak to dalej się rozwinie, trochę wkurzające jest to, że Dean wciąż uprzykrza życie Samowi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejka,
    wspaniale,  ciekawe jak to dalej się rozwinie, wkurza mnie to, że Dean wciąż uprzykrza życie Samowi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejeczka,
    wspaniale, wkurza mnie, że Dean uprzykrza życie Samowi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń