piątek, 26 sierpnia 2011

Lips of an Angel vol. 3

Sprawa ich małego rekonesansu nie była tak łatwa, jak mogło się początkowo wydawać. Wścibska, chociaż miła, babcia czuwała przy oknie swojego saloniku całe popołudnie i spory kawałek nocy, póki około pierwszej nad ranem nie pogasły wszystkie światła, a ludzie na ulicy nie ułożyli się do snu. Dopiero wtedy starsza kobieta odstąpiła od okna. Najwyraźniej zamierzała odpocząć po długim i ciężkim dniu inwigilowania sąsiadów. I czas najwyższy! Gdyby dwaj łowcy nie widzieli tego na własne oczy nigdy nie daliby wiary, że starsze kobiety są dokładniejsze i bardziej wytrwałe niż wojskowe straże postawione na czatach.

Bracia Winchester opróżniali właśnie drugi termos kawy, kiedy Dean westchnął z ulgą tracąc z oczu staruszkę. Nie potrzebowali świadka, który obserwowałby ich poczynania, toteż zostali zmuszeni do czekania na właściwy moment. Zaparkowali w miejscu, z którego mogli obserwować przez lornetkę interesujące ich okno, a sami pozostawali niezauważeni przez nikogo. Było naprawdę późno, kiedy mogli bez przeszkód podjechać pod samą bramę opuszczonego domu nie obawiając się nagłego powrotu inwigilatora.

- Nie wiedziałem, że na starość jest się takim wytrzymałym! – zielonooki syknął cicho z mieszaniną podziwu i rozdrażnienia. Gdyby nie spora dawka kofeiny już dawno chrapałby na przednim siedzeniu, a później narzekał na bolące mięśnie, czy też zesztywniały kark.

- Nie marudź. Musimy się spieszyć. Nie wiadomo, o której rozpoczyna czuwanie każdego ranka.

- Nie dobijaj mnie, Sammy. – Dean ze stęknięciem wyszedł z samochodu przeciągając się. – Niech będzie. Idziemy.

            Chłopcy wyjęli z bagażnika broń nabitą pociskami z soli, pistolet na srebrne naboje, wodę święconą, którą starszy z nich wsunął do wewnętrznej kieszeni kurtki, oraz skaner pola elektromagnetycznego. Tak wyposażeni byli gotowi stawić czoła temu, co może czaić się wewnątrz pustego mieszkania, w którym popełniono morderstwo. Jeśli chcieli ocalić skórę w czasie ataku musieli być przygotowani na każdą ewentualność.

- Jeśli ta babcia się obudzi...

- Nie kracz, Dean. Wejdziemy, rozejrzymy się i damy nogę zanim oczy i uszy całej ulicy dojdą do okna. – Sam zachowując zimną krew przeskoczył przez bramkę. Nie był głupi, wiedział, że wystarczy ją lekko pchnąć, a zaskrzypi wystarczająco głośno, by ktoś o lekkim śnie zaczął coś podejrzewać. Był profesjonalistą, nie popełniłby tak głupiego błędu.

            Starszy brat poszedł w jego ślady. Wysunął się przed Sama stając na niewielkim ganeczku i dobrał się do zamka, by w zaledwie kilka chwil uporać się z nim. Drzwi do domu stały otworem, a uśmiech jaki pojawił się na ustach Deana wyraźnie świadczył o jego narcyzmie. Och, gdyby tylko był kobietą zakochałby się sam w sobie! Kto mógłby się oprzeć komuś tak zdolnemu, przystojnemu, z takim ciałem i głową na karku? Był jak młody bóg!

            Samuel łapiąc brata za koszulkę wciągnął go do budynku, by nie stał w przejściu głupio uśmiechnięty i wyraźnie dumny ze swoich osiągnięć. Rzucił na niego tylko szybkie spojrzenie i przewrócił oczyma ignorując cisnący się na usta komentarz. Wyciągając skaner i latarkę młodszy Winchester zaczął kręcić się po domu, zaś brat towarzyszył mu trzymając w pogotowiu nabitą broń.

            Zaczęli od sprawdzenia parteru, by później przenieść się na pierwsze piętro. Jak do tej pory nie trafili na nic. Skaner nie natrafił na żadne fale, milczał, ani jedna żaróweczka nie mrugnęła. Wśród panującej wewnątrz ciszy ich kroki wydawały się niezgrabne i głośne, jakby mieli na nogach podkute kopyta zamiast miękkiego obuwia. Słyszeli bicie swoich serc, nierówne i pełen napięcia oddechy. Wszystko to przeszkadzało w nasłuchiwaniu, a jednak nie potrafili nad tym zapanować. Taka reakcja na nadmiar adrenaliny była całkowicie normalna, w przeciwieństwie do faktu, iż dom wydawał się czysty.

            Wchodząc do sypialni czuli narastające podniecenie. To tutaj zamordowano Johna Gaelacha... Sam zbliżył się do zakurzonego, nadal zakrwawionego łóżka, którego nikt nie sprzątnął od czasu zbrodni sprzed miesięcy. Skaner ani drgnął. Nawet nie pisnął. Zaskoczony spojrzał na brata, który odpowiedział równie niepewnym wzrokiem.

- Więc to nie mściwy duch? – głos Deana był jak krzyk ginącego człowieka. Ostry, przenikliwy, niemal boleśnie głośny, chociaż było to przecież wyłącznie złudzeniem.

- Ale w takim razie, co? Miał wyrwane serce, popękane bębenki. Rodziny innych zamordowanych słyszały krzyk, ale nie widziały mordercy. To musiał być duch, albo chociaż demon... – Sam myślał szybko, intensywnie, jakby nagle miał coś jeszcze odkryć. Gdzieś na dnie pamięci błąkały się jakieś obrazy, istotne skojarzenia, niestety nie mógł do nich dotrzeć. Zupełnie, jakby igrały z szarymi komórkami chłopaka bawiąc się w kotka i myszkę – wiesz, że wiesz, ale nie możesz dowiedzieć się, co takiego wiesz.

- Sammy, nie mam pojęcia, co to było, ale nic tu po nas. Musimy sprawdzić inne domy i odwiedzić rodziny. Może czegoś się dowiemy.

            Młodszy chłopak skinął głową i schował skaner do kieszeni. Dean opuścił strzelbę. Ślepa uliczka, chociaż to jeszcze nie koniec gry. Na coś na pewno wpadną, coś znajdą, dowiedzą się, co zabija ludzi w tym mieście. Potrzebują tylko więcej danych.

            Bez przeszkód zdołali wyjść z domu i wsiąść do samochodu. Nikt ich nie widział, staruszki nie było w oknie, a więc musiała spać. Mieli szczęście, że babcie także czasami musiały odpoczywać. W przeciwnym razie musieliby wymyślić kolejną dobrą wymówkę i najpewniej zmagać się z ciekawością kobiety, która na swoich chudych, słabych nogach podążałaby za nimi, by na własne oczy przekonać się, że „policjanci” mieli rację, lub zwyczajnie się mylili.

Ich kolejnym przystankiem był opuszczony przed tygodniem dom kolejnej ofiary. Jak wyczytali w prasie, żona nie mogła znieść myśli o tym, że jej mąż został zamordowany w tym mieszkaniu, więc przeniosła się wraz z dziećmi do mieszkającej niedaleko matki. Ten budynek również był całkowicie wolny od jakichkolwiek śladów bytności demonów, czy duchów.

Skonsternowani łowcy postanowili nie załatwiać tej sprawy pobieżnie, toteż ubrani w tanie garnitury, z fałszywymi legitymacjami w kieszeni, odwiedzili hotel, w którym znaleziono ostatniego denata. Przekonanie portiera niewielkiego, taniego hotelu wcale nie było trudne. Wystarczyło „zamachać” legitymacją przed jego oczyma, zapewnić, iż ponowne sprawdzenie pokoju jest niezbędne i odebrać klucze. Policyjne taśmy w dalszym ciągu przysłaniały drzwi, jednak nie stanowiły wielkiego problemu. Były one raczej przestrogą dla grzecznych obywateli, którzy trzymali się z daleka od jakichkolwiek problemów. Dla braci Winchester nie miało znaczenia, czy drzwi będą zabarykadowane, zabite gwoźdźmi wielkości ramienia, czy po prostu oznaczone głupim kawałkiem żółtej taśmy. Oni mieli dostać się do środka, a sposób w jaki to zrobią był im zupełnie obojętny.

            Samuel odwrócił się spoglądając na drzwi. Chciał mieć pewność, że są sami, nikt nie podgląda, ani ich nie śledził. Wyjął z kieszeni marynarki skaner i obchodząc wszystkie ściany pokoju zaczynał się wyraźnie niepokoić.

- Nic. Zupełnie nic. – rozłożył ramiona, wzruszył nimi i wpatrywał się w starszego brata, jak dziecko szukające pomocy.

- Przynajmniej mamy pewność, że na nic nam sól i łopaty. Nie będzie grilla na cmentarzu. Musimy pogadać z rodzinami i wiem nawet od kogo zaczniemy. – Dean uśmiechnął się pod nosem. – Robert Randal jako jedyny nie zginął w domu, a więc od niego zaczniemy. Może znowu ktoś poczęstuje nas plackiem? – zniewalający uśmiech pojawił się na wargach mężczyzny, a oczy zabłysły dziecinną radością. Sammy mógł tylko westchnąć, pokręcić z rezygnacją głową i milczeć, by nie nakręcać Deana bardziej, niż sam to zrobił.

6 komentarzy:

  1. Teraz będę zachodzić w głowę, coś za potworasa wymyśliłaś naszym braciom ^^Czyli jednak Sammy jako antychryst nie zraził Cię do pisania, co widać bo notce ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo szczegółowo jak zawsze ;P , więc zagadka będzie się trochę ciągnąć , może to i dobrze , po stylu twojego pisania doszłam do wniosku że moment w którym bracia Winchester uzmysłowią sobie uczucia jakim darzą się wzajemnie będzie cudowny , nic do tego nie prowadzi od początku , nic na "to" nie wskazuje , piszesz świetnie bardzo mi się podoba , pozostaje tylko czekać jeden długgggggggiii tydzień , na następną notkę , no to czekam i pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. "Nie będzie grilla na cmentarzu." - a tak na to liczyłam xD Uwielbiam ich przeszpiegi xD Profesjonalne i z dowcipem - czyli idealne do czytania/oglądania. Starsze panie mają w sobie dużo werwy i sił, to się zgadza, ale skąd ją biorą? xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    ciekawi mnie ten demon, kim jest że nie pozostawia żadnych śladów...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejka,
    rozdział jest wspaniały, ale bardzo ciekawi mnie ten demon, kim jest tak naprawdę, że nie pozostawia żadnych śladów...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejka,
    rozdział jest fantastyczny, bardzo interesuje mnie ten demon, kim jest? bo nie pozostawia żadnych śladów...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń