niedziela, 8 stycznia 2017

56. Wspomnienia nadchodzących czasów

*
Seet-Far wchodził na pokład wraku bardzo niepewnie, jakby kazano mu przejść po linie, która w każdej chwili może się pod nim oberwać. Fakt, że „zioła” podane mu przez Deviego były zielskiem, które Duch Morza wyłowił z wody, wcale mu nie pomagał. Jeśli to możliwe, wizja zaufania temu dziwacznemu, zmieniającemu postać zboczeńcowi tylko wzmagała jego niepokój i niechęć do wyprawy na pełne morze. Nie miał pojęcia czy mdłości wywoływane przez chorobę morską i zdenerwowanie ustały, ponieważ był tak przejęty tym, że musiał zgodzić się na pomoc Ëara.
Pocieszał się tym, że nie był jedynym, który nie ufał Duchowi za grosz. Devi mógł dać się złapać w sidła flirtu, uśmieszków i słodkich słówek, ale jego przyjaciele byli czujni. Nawet jeśli jeden z nich dodatkowo musiał poświęcać część swojej uwagi swoim dolegliwościom.
- Zważywszy na twój stan, zadbam o to aby nasza załoga była niewidzialna. - Ëar zagadnął mieszańca, gdy ten ulokował się blisko jednej z burt, aby w razie potrzeby móc wymiotować prosto do wody. Propozycja była jak biała flaga, zawieszenie broni, wyciągnięta pomocna dłoń. A jednak...
- Masz już po swojej stronie Deviego, teraz próbujesz zaskarbić sobie moją sympatię? - Seet-Far prychnął poirytowany, z niechęcią spoglądając na mężczyznę.
- A na co mi ona? Nie robię tego dla ciebie, ale dla siebie, dla tej całej waszej głupiej misji. Jej powodzenie oznacza mój powrót do normalności, do życia jakie wiodłem jako Duch Morza. Pamiętaj o tym, kiedy znowu będziesz sobie wmawiał, że masz dla mnie jakiekolwiek znaczenie, poza tym, że jesteś Czempionem. - Ëar oddalił się idąc w stronę zejścia do kajuty kapitana, gdzie najwyraźniej planował się ulokować.
Seet-Far wiele by oddał za stałe łóżko, zamiast kiwającej się na wszystkie strony koi, ale nigdy nie poprosiłby o przysługę osoby, którą uważał za wroga. Wolał już męczyć się z zawrotami głowy i ich konsekwencjami, niż płaszczyć się przed jakimś podejrzanym typkiem!
Obrzucił tęsknym spojrzeniem ląd i postanowił, że nie zejdzie pod pokład, póki ziemia nie zniknie mu z oczu. Istniała możliwość, że nie zobaczy jej przez całe tygodnie, toteż nie zamierzał rezygnować z niej tak łatwo. Chciał się nią nacieszyć, napawać się tym, że jest na tyle blisko, że mógł ją dostrzec. Nic innego się nie liczyło.
Statkiem szarpnęło, kiedy nagle wyrwał do przodu, wprawiony w ruch przez niewidzialną, tak jak zapowiedział Duch, załogę. Dla Seet-Fara była to zawrotna prędkość, chociaż w rzeczywistości powoli, leniwie nabierali prędkości, a stary wrak zaczął kiwać się nieprzyjemnie na boki.
- Nadal ci nie przeszło? - Seet-Far nawet nie zauważył, kiedy Eressëa znalazł się u jego boku.
- Nie jestem pewny. - przyznał szczerze, przyglądając się urodziwej twarzy smoka chłopak. - Denerwuję się, to mogę stwierdzić z całą pewnością. Wszystko inne to jeszcze zagadka. - oderwał wzrok od przystojnego mężczyzny i znowu utkwił go w plaży, od której nieubłaganie się oddalali. - Jestem zagubiony i samotny, a przynajmniej podejrzewam, że to najbardziej mi dolega. To przez tę syrenę i wszystko, co na nas sprowadziła. Chyba wszyscy się w pewnym stopniu posypaliśmy z jej winy.
- Obawiam się, że masz rację. - Eressëa westchnął ciężko. Sięgnął powoli po dłoń chłopaka i zacisnął na niej palce. - Przypomniała mi o bolesnej przeszłości bardziej, niż ktokolwiek inny od wielu stuleci. Rozogniła ranę, która miała być teraz już tylko bolesną blizną.
- Tak bardzo ją kochałeś? To znaczy... tę twoją dziewczynę sprzed lat.
- Tak. Była całym moim światem. Chociaż od kiedy poznałem was wszystkich, mam wrażenie, że przez wszystkie te stulecia wyrządzałem jej krzywdę zamykając się w czterech ścianach swojej żałoby, tęsknoty i udręczenia. Kiedy ktoś cię kocha i nagle odchodzi, ma nadzieję, że się podniesiesz i pozwolisz sobie na szczęście. Tylko osoba samolubna, która kocha wyłącznie samego siebie pragnie by druga osoba przez lata cierpiała po jej stracie i zadręczała się wspomnieniami.
- Chcesz przez to powiedzieć, że się zmienisz?
Smok spojrzał na niego z widoczną kpiną.
- Tak tylko pytałem!
- Jeśli się postarasz, może coś się we mnie zmieni. - smok rzucił to szeptem do ucha mieszańca po kilku chwilach zastanowienia.
- Ledwie wypłynęliśmy, nie jestem jeszcze nawet pewny, czy nie zwymiotuję, a ty chcesz mnie zaciągnąć do łóżka? - Seet-Far spojrzał z niedowierzaniem na smoka, który wzruszył niewinnie ramionami.
- Długo pościłem, nie możesz mi się dziwić. Zostanę tutaj z tobą, póki nie będziesz gotowy aby zejść pod pokład.
- Myślisz tylko o sobie! - prychnął chłopak, ale na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.

W tym czasie Rambë stojąc na dziobie wraku, starała się wyczuć swój Żywioł, usłyszeć Jego głos i odnaleźć wśród morskiej toni Czempiona Pradawnej Wody. Nie ufała Duchowi Morza, toteż chciała sama wiedzieć, kiedy zbliżą się do swojego przeciwnika, bądź kiedy on zbliży się do nich. W tym wypadku mogła liczyć tylko na siebie, co tylko wzmagało jej niepokój i strach. Jeśli ona zawiedzie, będzie to koniec nie tylko ich misji, ale całego świata.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że do tej pory korzystała głównie z dziedzictwa jednego ze swoich ojców – dziedzictwa lócënehtarów. Dawała radę, ale jeśli chciała pokonać Czempiona Pradawnej Wody, musiała pogodzić się także ze swoją Kruczą częścią. Musiała ją odnaleźć w sobie i nauczyć się z niej korzystać. Tutaj nie było już miejsca na przypadek. Gdyby wniknęła w sny Czempiona, gdyby zdołała go osłabić lub nawet pokonać na swoim terenie, na pewno przysłużyłaby się swoim przyjaciołom, wykonałaby swoją część misji.
Wiedziała to już od dawna. Problem polegał na tym, że w dalszym ciągu nie miała pojęcia, jak używać mocy Kruka swobodnie i efektywnie.
Jej ojciec trzymał się starych zasad plemienia i jako szaman bronił tradycji. W tym samym czasie jego partner uważał, że świat nie jest już taki jak dawniej i należy zmieniać się wraz z nim. Nie uznawał zasad ustalonych przed wiekami, nie miał swojej rasy, był uważany za zdrajcę, ale dzięki swoim czynom ochronił świat i siebie, a także dał początek nowemu życiu. Życiu, które tradycja uznałaby za niemożliwe do poczęcia. Rambë była więc dowodem na to, że nie należy trzymać się tak kurczowo przeszłości. Jak to więc możliwe, że Kruki nadal w to brnęły i nie pozwalały sobie na zmiany?
Nic dziwnego, że nie potrafiła korzystać z mocy przekazanej jej w genach, skoro bezustannie się jej sprzeciwiała i próbowała uciec od tego, co ze sobą niosła. Skoro nie chciała być częścią Plemienia, to dlaczego miałaby wykorzystywać jego dobrodziejstwa?
Jeśli jednak pokonanie Czempiona było możliwe tylko jeśli da się zniewolić, to czy będzie w stanie to zrobić? Czy pozwoli zakuć się w kajdany tradycji?
Nie! Na pewno nie! Znajdzie inny sposób, lepszy i niezawodny! Gdyby jej rodzice trzymali się tych przestarzałych tradycji tak jak chciałyby w to wierzyć Kruki, ona nigdy nie przyszłaby na świat, a więc nie da się teraz wciągnąć w coś, co nie byłoby dla niej nawet końcem, ponieważ nigdy nie miałaby początku.
Po wcześniejszym skupieniu nie pozostał już nawet ślad. Dziewczyna z ciężkim westchnieniem odwróciła się w stronę ożywionego magią Ëara statku.
Wszystko się poruszało, wszystko wydawało jakieś stłumiona odgłosy, których nie potrafiła do końca zidentyfikować. Jedno było pewne, gdyby Duch Morza chciał ich zabić, mógłby to zrobić już dawno temu. Jednym pstryknięciem palców mógłby ożywić wyścielające dno morza trupy żeglarzy, którzy wyszliby na brzeg i zarżnęli całą czwórkę Wybrańców we śnie. Ale tego nie zrobił. Nie zrobił nic by im zaszkodzić. Może i był niezwykle przymilny, kiedy chodziło o Deviego, co nie zaskarbiło mu niczyjej sympatii, poza głównym zainteresowanym, ale nie dał im żadnego prawdziwego powodu do węszenia spisku.
Rambë zaczęła zastanawiać się na poważnie nad tym, czy nie potraktowali Ducha zbyt ostro, odwracając się do niego plecami i ignorując go w miarę możliwości, jakby był niechcianym piątym kołem u wozu.
Nie, było stanowczo zbyt wcześnie by ocenić czy warto ufać komuś nowemu! To mogła być pułapka, to mógł być podstęp, nawet jeśli chwilowo nic na to nie wskazywało. Wcześniej niemal zaufała Haydee, przez co jej przyjaciele niemal nie zginęli. Gdyby wtedy była ostrożniejsza i uważniejsza, mogłaby im zaoszczędzić wiele bólu i kłopotu. Więcej nie popełni tego błędu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz