niedziela, 7 sierpnia 2016

45. Wspomnienia nadchodzących czasów

Rozpędzone serca powoli zaczęły zwalniać, załzawione spojrzenia wyostrzyły się, oddechy wyregulowały, zaś myśli zaczęły układać się w sensowną całość. Wybrańcy powoli powracali do normalności. Bliskość ich Żywiołów oraz towarzyszący temu przepływ mocy traciły swój impakt, dzięki czemu ich ciała i umysły uspokajały się, stopniowo relaksowały, aby móc sprawnie funkcjonować. Jedynie utracone podczas tej interakcji siły nie regenerowały się wystarczająco szybko, co uniemożliwiało im jakiekolwiek działanie.
Smok potrzebował dobrych dziesięciu minut, aby dojść do siebie i zapanować nad osłabionym ciałem. Doskonale pamiętał to uczucie wycieńczenia, które towarzyszyło mu wielokrotnie w czasach świetności, kiedy to młody, ambitny i pełen nadziei walczył o lepsze jutro. Wtedy uważał, że zmęczenie świadczy o dobrze wykonywanej pracy, teraz po prostu go nienawidził i z każdą chwilą czuł, że cała ta zabawa w Czempiona to kpina Żywiołów, zemsta za to, że od nich odszedł, że pałał do nich nienawiścią. To one zrobiły z niego pieprzonego męczennika! To przez nie był samotny, zamknięty w sobie i tak cholernie emocjonalny, kiedy wspominał przeszłość. Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że otworzył się na swoich towarzyszy i może rzeczywiście tak było, ale to, co im dawał stanowiło zaledwie wierzchołek góry lodowej, którą był.
Przeklinając i oddychając głęboko, stanął wyprostowany. Obrzucił szybkim spojrzeniem całe otoczenie. Na plaży, w miejscu, w którym się znaleźli nie było nikogo, zaś otwarta przestrzeń pozwalała na odpowiednio wczesne dostrzeżenie ewentualnego zagrożenia. Na chwilę obecną byli bezpieczni i tylko to się liczyło, przynajmniej na razie.
Eressëa spojrzał na spokojne, cudownie czyste morze i zmarszczył brwi dostrzegając barwne rozbłyski pod jego powierzchnią w miejscu, gdzie dno schodziło wystarczająco nisko, by pozwolić żyjącym w wodzie istotom na pełną swobodę. Nie spodobało mu się to. Tym bardziej, że to właśnie tam zniknęła Haydee. Kim była?
- Hm? - nastawił uszu wsłuchując się w słodką melodię fal i wiatru. Przez dźwięki natury przebijało się coś jeszcze. Coś słodkiego, obiecującego, mamiącego zmysły. Mimowolnie postąpił kilka chwiejnych kroków w stronę morza.
Seet-Far najwyraźniej również coś słyszał, ponieważ teraz walczył sam ze sobą próbując wstać mimo braku sił. Devi w tym czasie leżał na plecach na miękkim piasku i z zamkniętymi oczyma starał się zebrać do kupy. Rambë siedziała już na kolanach wpatrzona w lśniący błękit, z pięściami pełnymi piasku. Po jej policzkach płynęły łzy.
Smok postąpił kilka kolejnych kroków w stronę wody. Chłodna, cudowna wilgoć zmoczyła jego buty przedostając się do środka, dotykając nagiej skóry jego stóp. Jeszcze kawałek i spodnie również nasiąkły wodą. Zatrzymał się przypatrując łatwiejszym do dostrzeżenia z tej odległości błyskom.
Odwracając głowę w bok, spojrzał na mieszańca, który stał teraz obok niego. Dyszał ciężko, ale dzielnie znosił trudy wysiłku jaki podjął. Nie było wątpliwości, że nie tylko słyszeli, ale i widzieli to samo.
Zanim w ogóle to zauważyli, woda sięgała im już do ramion, a oni brnęli dalej, nie mogąc i nie chcąc się zatrzymać.
Rambë krzyknęła jakby wyrwana ze snu, co przyciągnęło uwagę Deviego. Chłopak podążył za jej wystraszonym spojrzeniem i zaklął głośno, gramoląc się na nogi. Hybryda już biegła w stronę znikających pod wodą przyjaciół, podczas gdy on dopiero musiał zapanować nad mdłościami i zawrotami głowy. Ledwie miał pewność, że nie upadnie, a również pobiegł w stronę przyjaciół, którzy najwyraźniej planowali się utopić.
Co im strzeliło do głowy?!
Bez większego problemu dogonił Rambë, która płynęła w stronę miejsca, w którym ostatnio widziała głowy dwójki towarzyszy. Razem zanurkowali przyzwyczajając oczy do pieczenia, kiedy delikatne gałki zetknęły się ze słoną wodą. W pewnym momencie coś oślepiło chłopaka, ale szybko odwrócił wzrok. Los chciał, że właśnie wtedy zauważył płomienną czuprynę Seet-Fara, który nieprzytomny tkwił w objęciach... kobiety? Devi potrząsnął głową na tyle, na ile było to możliwe pod powierzchnią wody i zaczął płynąć w tamtym kierunku. Coś zabłyszczało obok przyjaciela. Rybi ogon. Oczywiście! Syreny! Devi rozpoczął w myślach nieprzerwaną litanię przekleństw i wymusił na swoim ciele przemianę, mającą zapewnić mu bezpieczeństwo w przypadku ewentualnej walki.
Zanim jednak dotarł do przyjaciela, poczuł, jak płuca zaczyna palić przemożna potrzeba zaczerpnięcia oddechu. Jego ciało błagało o powietrze, a on wiedział, że jeśli wypłynie teraz na powierzchnię, straci okazję na uratowanie Seet-Fara. Chłopak był nieprzytomny, ale wciąż żył. Syreny nie żywiły się trupami. Podtrzymywały swoje ofiary przy życiu póki nie wyssały z nich młodości, energii, sił życiowych. Pierwszy pocałunek syreny pozwalał oddychać pod wodą i hipnotyzował, kolejny paraliżował, zaś wraz z trzecim rozpoczynała się uczta.
Devi miał już mroczki przed oczami, kiedy poczuł zdecydowane szarpnięcie od tyłu. Zatoczył mało zgrabny piruet w wodzie i jęknął zaskoczony, kiedy miękkie, zimne usta Rambë zetknęły się z jego wargami w pełnym pasji pocałunku, który wtaczał w jego płuca powietrze, którego tak potrzebował.
Dziewczyna odsunęła się uśmiechając do niego nieśmiało, a on skinął głową potwierdzając jej nadzieje. Dzięki niej, dzięki jej magii Wody mógł funkcjonować. Zadowolona odpłynęła, a on skupił się na swoim własnym zadaniu.
Syrena właśnie obdarzała mieszańca trzecim pocałunkiem, co wymagało od niej pełnego skupienia. Wykorzystał więc ten moment, aby odciągnąć ją od swojej ofiary. Jej wbite w ramiona chłopaka przypominające pazury paznokcie zorały jego ramiona. Nieprzytomny, uwolniony ze śmiertelnego uścisku Seet-Far zaczął powoli opadać przyciągany przez piaszczyste, zdradliwe dno, które mogło okazać się równie niebezpieczne, co objęcia syreny.
Devi wiedział, że nie ma czasu. Efekt pierwszego pocałunku niedługo zacznie znikać, a jego przyjaciel utonie nie mając nawet świadomości tego, co dzieje się z jego ciałem, odczuwając jednak ból śmierci. Sięgnął szybko po jeden ze swoich rogów i dobywając szpady wbił ją głęboko w ciało znajdującej się jeszcze pod wpływem rozkoszy ucztowania syreny.
Czerwona wstęga krwi zabarwiła wodę wokół chłopaka, który odrzucił bezwładne już ciało i żywo przebierając rękoma oraz nogami starał się możliwie najszybciej zmniejszyć dystans między nim, a bezwładnym przyjacielem. Sam nie był pewny, w jaki sposób tego dokonał, ale w końcu objął Seet-Fara w pasie i poderwał go w górę wkładając w wykonywane ruchy całą siłę mięśni.
Kiedy poczuł pierwsze spazmy obejmowanego ciała, doskonale wiedział, co się dzieje. Nie miał pojęcia, czy to zadziała, ale odwrócił przyjaciela przodem do siebie i tak jak wcześniej całowała go Rambë, tak teraz on starał się poprzez pocałunek wtłoczyć poświęcone przez Wodę powietrze, które mu dała, w płuca mieszańca. Z początku nie był pewien, czy to działa, ale jego własny organizm z każdą chwilą zaczynał znowu odczuwać potrzebę oddychania, zaś nieprzytomny chłopak uspokajał się.
W chwili, kiedy w końcu wypłynęli na powierzchnię, żaden z nich nie miał już w sobie nawet odrobiny powietrza, które teraz łapali zachłannie. Seet-Far zakaszlał wypluwając drobną fontannę wody i otworzył załzawione, przekrwione oczy.
- Co-się... - z trudem wydusił.
- Później. Teraz płyń. - polecił mu wyczerpany Devi.
- Nie-potrafię. - wyznał zduszonym głosem mieszaniec, niezgrabnie przebierając nogami.
- Żywioły! - jęknął płaczliwie blondyn i z największym wysiłkiem wykrzesał z siebie jeszcze tę odrobinę energii, niezbędną do bezpiecznego powrotu na ląd. Miał świadomość, że Eressëa oraz Rambë wciąż znajdują się gdzieś pod powierzchnią, ale nie był w stanie pomóc ani jednemu, ani drugiemu. Już i tak zachowywał przytomność samą siłą woli, a był przecież odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale także za niepotrafiącego pływać przyjaciela.
Zaledwie dotarł do plaży i przeczołgał się na tyle daleko, aby fale nie dotykały jego piersi, a już osunął się w ramiona nieświadomości oraz płynących ze skrajnego wyczerpania majaków. Cokolwiek działo się z jego przyjaciółmi, nie było już jego sprawą. Cały otaczający go świat wypełniały teraz blade syreny o trupich twarzach, długich czerwonych językach, ostrych rekinich zębach. W erotycznym tańcu śmierci kręciły się wokół Jean-Michaela, który wpatrywał się w nie jak urzeczony i pozwalał by całowały go jedna po drugiej, póki nie wydał z siebie ostatniego westchnienia, z którym uleciało z niego życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz