niedziela, 20 kwietnia 2014

94. I wtedy zapadła cisza...

Isil Rauco rzeczywiście na nich czekał z tym swoim łagodnym uśmiechem na urodziwej, niezmiennie młodej twarzy.
- Chodźcie, napijcie się ze mną i powiedzcie, co udało się załatwić. - wskazał swoim gościom krzesła, a tym czasie drow podszedł do niego i wyszeptał coś na ucho. Uśmiech mężczyzny trochę przyblakł. - Widzę, że zrobiliście piorunujące wrażenie, w szczególności dżin. - skinął na elfa, który rozlał do kielichów wody. - Mogłem się tego spodziewać. Krasnoludy to kolekcjonerzy, niezależnie od tego czy mają do czynienia z przedmiotem, czy z osobą. Jeśli czegoś pragną, muszą to mieć, nawet za cenę wojny. W takiej sytuacji, nie mogę wam zapewnić noclegu na noc, ponieważ to dla was nazbyt niebezpieczne. Dziś jeszcze porozmawiacie z moimi ludźmi i wyślę ich, by odprowadzili was możliwie daleko. Nie martwcie się, gdyż otrzymacie ekwipunek.
- Jeśli podejrzewałeś, że tak będzie, dlaczego w ogóle wysłałeś nas do krasnoludów? - Lassë nie potrafił tego pojąć. Czy ten pozornie miły mężczyzna mógł chcieć ich zguby?
- Nie odpowiadam za krasnoludy. - bronił się karcącym tonem stary elf – Mogły tak zareagować, ale nie musiały. A wy chcieliście szukać u nich pomocy. Kim jestem by wam tego odmówić?
- Przepraszam, masz rację. - chłopak naprawdę czuł się skruszony.
- Nic się nie stało. - na twarzy Isila znowu pojawił się uśmiech. - Pijcie, pijcie ile chcecie. Woda jest czysta i świeża, na pewno od dawna nie kosztowaliście tak wyśmienitej. - zachęcił i sam upił spory łyk.
Trzeba było przyznać, że miał rację. Woda była cudowna. Słodka, chłodna, lepsza niż ta, którą musieli zadowalać się w drodze.
- Wypływa z naszego źródła w tej górze. - wyjaśnił stary elf i z rozbawieniem obserwował, jak Lassë pochłania wodę kielich po kielichu.

Władca drowów wstał powoli od stołu i uśmiechnął się do gości, w milczeniu wskazując im masywne, pięknie ozdobione drzwi. Nie musieli pytać, o co chodzi, jako że domyślili się tego od razu. Już czas by dowiedzieć się, co mroczne elfy myślą o walce z ludźmi. Teraz dowiedzą się, czy zmarnowali czas, czy może coś jednak osiągnęli.
W podziemnej, przestronnej komnacie było więcej drowów niż początkowo przypuszczał młody elf. Wszyscy byli wojownikami, bez wyjątków i każdy z nich wpatrywał się w leśnego elfa wyczekująco, jakby oczekiwali, że zacznie jakąś rewolucyjną przemowę. To go paraliżowało, odbierało wszelką chęć do działania.
- Wiecie doskonale o co chodzi, co się zaczyna! - zaczął bez zbędnych wstępów Isil Rauco, a Lassë podskoczył wystraszony jego nagle podniesionym głosem. - I znacie moją historię, gdyż nigdy jej nie ukrywałem przed żadnym z was. Walczyłem podczas Wojny Ras, zabijałem ludzi by chronić magiczne rasy naszego świata. Wiecie jak mi się za to odpłacono. Ale teraz jest inaczej! Teraz jesteśmy osobną rasą, mamy swoją ziemie, swoje zasady, marzenia i plany. Nikt za nas nie zdecyduje, nikt nas nie zmusi. Tym razem to każdy z nas ma prawo wybrać swoją stronę w nadchodzącej wojnie! Nie będę was oszukiwał, nie mam pojęcia, czy człowiek sięgnie swoimi łapskami po nasze ziemie, czy będzie chciał nas zabić, jeśli zdoła pokonać innych. I dlatego chcę byście to wy wybrali. Chcecie przystąpić do wojny, czy wolicie skryć się tutaj bezpiecznie i przeczekać? Nie decydujecie za wszystkich, ale za siebie. - zaznaczył jeszcze.
Lassë był pod wrażeniem. Jak na kogoś, kto osobiście odmówił pomocy, Isil nie zniechęcał swoich ludzi, ale pozwalał im mieć swoje zdanie na ten temat. Młody obserwował rozmawiające ze sobą mroczne efy, nie podsłuchiwał, ale wbijał się w tłum niczym w górę liści, które chrzęściły pod ciężarem ciała, szeleściły, kiedy musnął je wiatr, kiedy zsuwały się z kopy. Chłopak rozkoszował się tym dźwiękiem i jednocześnie obawiał się tego, co może przynieść. Jak w ogóle można dokonać wyboru za samego siebie, kiedy żyje się w większej społeczności? Czy to możliwe? Czy ci, którzy zostaną będą mieli zapewnione bezpieczeństwo i ochronę? A co z praca nad płodzeniem potomstwa? Przecież śmierć niewłaściwej osoby może zniweczyć plany i marzenia drowów!
- Daj im czas. - szepnął Lassë na ucho Isil. - To nie jest dla nich łatwe, nie spodziewali się tego i wiedzą czym grozi wybuch kolejnej Wojny Ras. Muszą to przemyśleć. Każdy z nich z osobna i wszyscy razem, jako rodzina. Dokonają wyboru i poinformują nas o tym niezwłocznie. Znam swoich ludzi i wiem, że nie będziemy na to czekać w nieskończoność.
I rzeczywiście, nie czekali aż tak długo, choć i nie chwileczkę, jako że sprawa była niezwykle poważna i nie dało się podjąć decyzji od razu.
Dwoje elfów wystąpiło przed tłum innych i nie trudno było się domyślić, że byli przedstawicielami dwóch odmiennych zdań.
- Postanowiliśmy pomóc w walce – odezwał się wysoki, postawny drow, który mógł mieć koło dwóch tysięcy lat. Jeśli ludzie mieliby później rzucić się na nas, wolimy nie walczyć sami, ale mieć u boku inne ludy, a możemy nie mieć więcej ku temu okazji.
- Z kolei członkowie Rodzin pragną zostać tutaj. - odezwała się mroczna elfica o poważnym wyrazie twarzy - Nie chcemy żeby nasze starania i próby poszły na marne, zależy nam na ukończeniu projektu i w tym celu zostaniemy.
- Dziękuję wam. - Isil ukłonił się swoim ludziom bardzo nisko. - Takich decyzji się po was spodziewałem i szanuję je wszystkie. Osoby, które pragną walczyć, wyruszą w najbliższym czasie w drogę. Tym czasem także i ja pragnę by każdy kto założył rodzinę pozostał tutaj. To istotne dla naszej przyszłości. To nie jest kwestia posiadanej przez was odwagi, ale przeżycia. Zresztą, nie mamy pojęcia, jak potoczą się nasze losy, więc będziecie nam tu potrzebni. Wyruszę by walczyć. - oświadczył, czym zaskoczył Lassë najbardziej – Ktoś musi się wami opiekować. W tym czasie, moje miejsce tutaj zajmie wyznaczona przeze mnie osoba. Wiecie już kim będzie, ale póki z nim nie porozmawiam, nie mogę tego potwierdzić. Lassë, Anisie, zabierzcie głos.

*

Z wysokości skorpiona bojowego, Otsëa patrzył na zapełniającą się z każdym dniem okolicę. Lassë dzielnie się spisywał, gdybyż zwolenników przybywało i choć ludzie wiedzieli już o podstępie zastosowanym przej dżiny i ifrytów, nie zdołali przebić się przez ich czar.
Kilka dni wcześniej, ku zdumieniu wszystkich, w wiosce plemienia pojawił się także oddział Skorpionów, czego nikt się nie spodziewał. Byli nieuzbrojeni, ale jak donosili zwiadowcy, broń i resztę ludzi zostawili na pustyni, gdzie czekano na powrót wysłanników. Bez względu na to czy można im było ufać, czy też nie, pragnęli walczyć po stronie Ras przeciwko ludziom. Dlaczego więc stanęli po ich stronie wcześniej? Ponieważ to było dla nich opłacalne, ponieważ potrzebowali pomocy ludzi, ale nie w sytuacji, kiedy oni pragną zabijać.
- Dla was jesteśmy barbarzyńcami, którzy karmią się krwią innych, sięgają po zapomnianą, krwawą magię, ale i nam zależy na spokojnym życiu, na dalszej egzystencji. - mówił przywódca, kiedy spotkał się z księciem ifrytów i Radą, wyznaczoną na czas zbiórki wojsk Ras. - Nie zmienimy się, tak jak nie zmienicie się wy. Zależy nam jednak na tym by ludzie nie przejęli władzy nad całym światem, a mnożą się jak króliki i jeśli zdobędą chociażby tę minimalną władzę, wtedy będziemy na przegranej pozycji. Wielu z nas rodzi się wolniej i w mniejszej ilości niż ludzie. Widziałem jak się to u nich odbywa i jeśli zapłodnią wszystkie swoje samice, w przeciągu kilku lat mogą mieć nas w szachu. Przez ten czas z powodzeniem mogą toczyć z nami wojnę.
- Co o nich wiecie. - było kolejnym pytaniem, które wtedy padło.
Skorpiony nie zdecydowały się opuścić bezpiecznego schronienia pustyni, chociaż zostały zapewnione, że teraz stanowią część Wojsk Ras. Nie ulegało jednak wątpliwości, że nikt nie ufał im bezgranicznie, nikt też nie sądził, by mogli szczerze mówić o swoich pragnieniach nawiązania sojuszu. A jednak otrzymali szansę, choć byli całkowicie wykluczeni z narad wojennych, nie dzielono się z nimi planami obrony i ataku. Nikt nie chciał mieć po swojej stronie zdrajcy, toteż starano się traktować Skorpiony jako sojusznika, ale w czasie walki mieć na nich oko i przy najmniejszej oznace zdrady, zabić jako wroga.
To właśnie zadanie Otsëa wziął na siebie. Nawet jeśli przyszłoby mu przybrać swoją prawdziwą formę, zrobi to i zabije każdego, kto będzie próbował przyczynić się do upadku Ras. Był gotowy nawet oddać własne życie byleby uniemożliwić ludziom przejęcie władzy i zastraszenie podległych Żywiołom istot, jak i tych, które wymykały się Wielkiej Czwórce. Śmierć była jednak ostatecznością, jako że smok miał dla kogo żyć, miał dla kogo walczyć i kogo chronić. Nie chciał więc poddawać się za żadne skarby świata, a już na pewno nie podda się ludziom. Rozpęta piekło, jeśli i ku temu będzie musiał się skłonić.
Wyczuwając pod sobą niespokojne poruszenie skorpiona bojowego, Otsëa spojrzał w dół na zbliżającego się w jego stronę członka Plemienia Skorpionów, który odważnie kroczył przed siebie ze wzrokiem utkwionym w smoku. Bard wyszedł mu naprzeciw, opuszczając swoje siedzisko na grzbiecie czarnej bestii.
Skorpion był tym samym, z którym miał do czynienia, kiedy został pojmany na pustyni. Mierzyli się wzrokiem przez dłuższy czas, aż w końcu pustynny zabójca odezwał się we wspólnej mowie.
- Ludzie nadchodzą nie tylko ze strony, którą zabezpieczyliście. Inne królestwa także zbierały wojska i teraz wyruszyły by połączyć się mniej więcej w tym miejscu, gdzie teraz się znaleźliśmy.
- Skąd o tym wiesz? - niepewność, jaką podszyte było pytanie wydawała się tak naturalna, że żaden z nich nie zwrócił na nią uwagi.
- Mamy swoich ludzi tu i tam by mieć wszystko na oku. - wzruszył obojętnie ramionami. - Ludzie nie potrafią znikać, tak jak wy. - wytknął bardowi nieczyste zagranie z czasów pojmania. - Tak jak my łączymy siły w walce z nimi, tak oni łączą je by pozbyć się nas. Ludzie trzymają się razem tylko, kiedy gra toczy się o władzę.
- Więc gdzie są teraz?
- Wszędzie. Wyruszyli ze wszystkich większych miast. Możemy ich zatrzymać na pustyni, ale nie w lesie, nie na łąkach. Nasze możliwości są ograniczone i musimy zadziałać, bo nas otoczą i posiłki mogą nie zdążyć nadejść.
- Przyprowadź mi najbardziej toksycznych ze swoich ludzi, zbierz najlepszych łuczników z całego obozu. Czas byśmy się czymś zajęli. - Otsëa przygryzł lekko wargę zastanawiając się, jak ma to rozegrać. - Potrzebuję waszego jadu do zatrucia strzał.
- Chcesz atakować z ukrycia?
- Nie narażę naszych ludzi na śmierć teraz, kiedy nawet nie rozpoczęła się wojna. Jeśli pozbędziemy się setki tu i tam, zawsze to będzie nam łatwiej później ich odeprzeć. Zaczekaj. - uniósł rękę i zawołał przechodzącego w pobliżu dżina wydając mu polecenia. Ktoś musiał ostrzec Lassë i Anisa o tym, gdzie w tej chwili znajdują się inne wojska, by pomoc nie natknęła się na nich. To byłoby jeszcze gorsze niż przedwczesne starcie tutaj, gdzie Rasy zbierały się i rosły w siłę. - Chodźcie ze mną.
Zabrał Skorpiona i dżina do namiotu taktycznego rozkładając przed nimi mapę.
- Pokaż mi gdzie są ludzie. - polecił swojemu niedawnemu wrogowi. - Przekażesz te dane, nich posiłki omijają te miejsca. - zwrócił się z kolei do członka pustynnej, mitycznej rasy. - Jeszcze dziś wyruszymy w drogę. Im szybciej dotrzemy w tamte miejsca, tym szybciej ostudzimy zapędy ludzi. Podzielimy się na cztery grupy jeśli znajdziemy wystarczająco wielu sprawnych łuczników. Ilu masz...
- Nawet dzieci mojego plemienia są w stanie swoim jadem zabić człowieka. - rzucił przerywając Otsëa. - Nie ważne kogo wyślę z łucznikami, bo trucizna płynąca w naszych organizmach zabije każdego. Pójdę z twoją grupą. - dodał patrząc odważnie w oczy smoka. - Będziesz miał mnie na oku, a ja dowiem się kim naprawdę jesteś, jeśli będę miał szczęście.
- Kim jestem? - powtórzył kpiąco bard – Czyżby to miało dla was jakieś znaczenie?
- Nie boisz się nas. Nie boisz się mnie. Traktujesz mnie jak równego sobie. Dla ciebie nie jesteśmy barbarzyńcami, mordercami, zdrajcami, ale kimś zwyczajnym choć niebezpiecznym. Widzę to w twoim spojrzeniu. - kolejny raz patrzyli na siebie uważnie, jakby mieli rzucić się sobie do gardła.
- Nigdy nie dowiesz się kim jestem, bo mogę być wszystkim i niczym.
- Mogę wykluczyć tylko człowieka. - przyznał. - Ale i tak się dowiem i nawet twoja tatua tego nie ukryje. Wykonana przez Zakon, ale nie należysz do niego. Oni nie mieszają się w nasze sprawy.
- Od czasu Drugiej Wojny Ras w każdym pokoleniu rodzi się co najmniej jedno niezwykłe dziecko, które otrzymuje misję od Żywiołów, kiedy czasy wymagają szczególnych środków zapobiegawczych lub zwalczających. Tym razem sięgnęły głębiej i urodziło się także szczególne ludzkie dziecko. Poznałeś Deviego, więc chyba rozumiesz, że każdy z nas musi być na swój sposób wyjątkowy by stać u jego boku. Ale teraz koniec umacniania więzów przyjaźni, idź zebrać swoich ludzi i łuczników waszej rasy.
- Się robi, samozwańczy generale. - prychnął rozbawiony Skorpion i wyszedł z namiotu luźnym, niemal skocznym krokiem.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, nie spodziewałam się po Isil Rauco że jednak i on postanowi walczyc, bo cały czas był przeciwko, widać że jest dobrym władcą, bo chce aby każdy z osobna zdecydował o tym... a nawet skorpiony już się przyłączyły do walki z ludźmi... 
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń