niedziela, 12 stycznia 2014

84. I wtedy zapadła cisza...

Dżin spojrzał na barda przenikając go spojrzeniem jakby potrafił czytać w myślach, ale Otsëa nie speszył się nawet w najmniejszym stopniu. Odważnie i pewnie odpowiadał tym sondującym, niebieskim głębinom oceanu, zaś milczenie przedłużało się w nieskończoność trwającą zaledwie kilka sekund.
- Nie znam szczegółów, nie wiem nawet na czym to polega. - odpowiedział w końcu Anis – Ich szamani stosują magię krwi, która jest sprzeczna z rządzącymi tym światem Żywiołami. Dżiny należą do najstarszego Żywiołu ze wszystkich, do Światła. Dlatego niektóre krwawe obrzędy nie pozwalają nam na jakiekolwiek działanie, osłabiają nas. Czujemy smród magi szamanów tak dotkliwie, że niemal zwala nas z nóg. To wypaczenie magii – zakończył wstęp – Ich magia nie pomaga w ataku, nie czyni ich silniejszymi, ale chroni Skorpiony i niewoli innych. Wystarczy kropla krwi lub innego... płynu z ciała, bardzo prosty obrządek, a dowolna istota zostaje skrępowana. Nie chodzi o posłuszeństwo, ale o brak możliwości podjęcia walki. Ta magia osłabia, sprawia, że nie odczuwają żadnych gwałtownych uczuć. Dlatego nikt stąd nie ucieka, ale gnije do końca swoich dni. Nikt nie płacze po zabitych.
- Więc nie możemy dopuścić do tego żeby dostali naszą krew, pot, łzy – bard podarował sobie snucie dalszych rozważań na ten temat – To raczej nie będzie problemem, jeśli mówisz nam naprawdę o wszystkim.
- Nie mam powodów by cokolwiek przed wami ukrywać. Tak samo jak wam, zależy mi na zniszczeniu Kryształu. Wy odbijacie łowcę i wraz z nim docieracie cali do tego miejsca, a ja zabieram was z niego wraz z kilkorgiem zaufanych dżinów, które pomogą mi przenieść was wszystkich z tego terenu na bezpieczniejszy. Ryzykujemy zniewolenie, bo zbliżymy się do Kryształu zanim jeszcze zostanie chociażby naruszony. A więc ufamy chłopcu i chcemy by on zaufał nam.
- A to się przekłada na nasze zaufanie względem ciebie. - zauważył Jean-Michael.
- Wy nie poradzicie sobie bez nas, my nie damy rady bez was. To sprawiedliwy układ, nie uważasz?
- On ma rację. - wtrącił się nieśmiało Lassë. - Nie mamy innego wyjścia, a ludzie zbratali się ze Skorpionami. Może nawet jako jedyni zdołają przetrwać po wojnie ras, jeśli będą przydatni i zbyt niebezpieczni by ich zabijać.
- Dobra, skoro dwie najważniejsze osoby są za współpracą to nikt nie ma prawa kwestionować tej decyzji. - oświadczył Otsëa i skinął głową dżinowi. - Będziesz tu na nas czekał wraz z kilkorgiem pobratymców. My zaś potrzebujemy planu, który pozwoli nam zbliżyć się do Skorpionów i odbić z ich rąk łowcę. Wykorzystamy do tego niewidzialność zapewnioną nam przez Jean-Michaela i umiejętności łucznicze Lassë. Jako jedyny mogę mierzyć się z Lócënehtarem jeśli będzie stawiał opór. Jak są skrępowani niewolnicy? - kolejne istotne pytanie.
- Podejrzewam, że ograniczono im możliwość chodzenia kajdanami, dłonie mają w pełni sprawne ponieważ ich potrzebują, ale do szyi będą mieć przywiązaną obrożę i łańcuch, które uniemożliwią im zbytnie oddalenie się od obozu czy kopalni.
- Mógłbym przeciąć je dziobem, ale to wymaga przemiany, a Jean-Michael nie zdoła utrzymać na mnie niewidzialności pod zwierzęcą postacią griffina. Może być potężnym magiem, który rozwija swoje umiejętności z każdym zaklęciem, ale nie podoła temu. Ja, wy, to za wiele.
- Zgadzam się. - mag nie miał zamiaru protestować, chociaż wymagało to od niego przyznania się do swojej słabości. - Tym bardziej, że kiedy uwolnicie łowcę i on musi stać się niewidzialny.
- Może lepiej go ogłuszyć? - zastanawiał się na głos Niquis. - Dla pewności, że nie rzuci się na Otsëa, kiedy go dostrzeże.
- Jeśli zajdzie potrzeba to chętnie to zrobię. - przyznał bard. - Liczę jednak na to, że jest na tyle przytomny by skojarzyć fakty i trzymać nerwy na wodzy. Niemniej jednak, Jean-Michael pójdzie ze mną i będzie musiał przeciąć łańcuchy magią. Potrafisz to zrobić? - wszyscy spoglądali na maga, który skinął głową.
- Przetopię je ogniem. To trochę zajmie, a płomień będzie widoczny dla każdego, ale to najskuteczniejsza metoda. Ktoś musi kupić nam czas.
- Lassë. - padła wypowiedziana bez najmniejszego zawahania odpowiedź – Niewidzialny podejmie się ataku na Skorpiony. Nie będą mieli czasu by patrzeć za siebie, kiedy przed nimi ktoś będzie sypał celnie strzałami. Nie możemy ich jednak doprowadzić do tego miejsca, więc będziemy zmuszeni przesunąć się odrobinę. Lassë podejdzie do nich od zachodu i wycofa się, gdy tylko zobaczy, że łańcuchy padają, a łowca znika. Wtedy już będzie się liczyć tylko i wyłącznie czas. Nie możemy pozwolić sobie na błąd.
- Więc jeśli coś pójdzie nie tak, jak powinno... - Niquis zwiesił wymownie głos.
- Nie mam pojęcia. - przyznał Otsëa. - Wątpię żebym potrafił zostawić któregokolwiek z was na pastwę losu, ale nie wiem jak to się może rozegrać. Jeden nieprzewidziany ruch i możemy skończyć wszyscy tak jak łowca, o ile nie gorzej.
Było jednak za wcześnie na rozpatrywanie ewentualnych problemów, jako że nie dopracowali nawet planu odbicia łowcy w najdrobniejszych szczegółach, by uniknąć improwizowania i wprowadzania zamętu. W tym celu rozsiedli się kilka metrów od miejsca ich nieszczęsnego wylądowania na terenach Skorpionów. Każde z nich musiało znać swoją rolę w tym przedsięwzięciu i tylko Devi miał zostać z ludzką bronią i dżinem w tym miejscu pod pretekstem pilnowania Kryształu i dobytku. W rzeczywistości nawet malec wiedział, że to jego brak jakichkolwiek umiejętności bojowych i wiek zmuszały go do pozostania z daleka od kłopotów.
Ich plan był najprostszym z możliwych: Otsëa i Jean-Michael mieli podkraść się do łowcy i dopiero kiedy ten będzie wolny i mocno trzymany przez barda, rzucić na niego czar sprowadzający niewidzialność. Dalej już tylko będą musieli zaciągnąć Lócënehtara na miejsce spotkania, a to mogło być kłopotliwe. Dlatego też, w razie potrzeby, mag będzie musiał rzucić także zaklęcie wiązania lub nieprzytomności, w zależności od posiadanych wtedy sił. W tym czasie niewidzialny Lassë będzie strzelał do Skorpionów odwracając ich uwagę i mając u swego boku Earena do asekuracji. W tym czasie Niquis miał po prostu uważać na poczynania innych i w razie potrzeby interweniować, by żaden ze Skorpionów nie zagroził powodzeniu ich misji.
- Nie wiem jak często zmieniają się warty, więc musimy uderzyć od razu. Naszym sygnałem do rozpoczęcia działania będzie pojawienie się łowcy poza kopalnią. Działajmy.
Jean-Michael otulił ich zaklęciem, które umożliwiło widzenie się nawzajem tylko dwóm parom. Powoli, nie czekając na żadne więcej oświadczenia, ruszyli w swoją stronę schodząc ze wzniesienia i uważając na niepotrzebne dźwięki czy ruchy kamieni, obsunięcia się piasku. Na szczęście straż Skorpionów była już znudzona i nie zwracała szczególnej uwagi na otoczenie.
Lassë ustawił się na wyznaczonym przez barda miejsce czując jak Earen trzyma go mocno za tunikę, by nie zgubić go przypadkiem. Nie odnaleźliby się wtedy, a tylko by sobie przeszkadzali. Nie atakował jednak od razy, ale poczekał, aż łowca pojawi się poza kopalnią po raz trzeci. Miał wtedy pewność, że Otsëa i mag dotarli na miejsce, więc płynnym ruchem wycelował w jednego ze strażników i wypuścił strzałę, która pomknęła ze świstem w stronę swojego celu.
Skorpiony zauważyli zbliżające się niebezpieczeństwo w ostatniej chwili, ale to wystarczyło by uniknąć trafienia. Rozglądając się szukali napastnika, a wtedy kolejna strzała znalazła się w zasięgu ich wzroku. Nie podnieśli jednak alarmu chcąc mieć pewność, z kim przyszło im się mierzyć. Zrozumienie, że ich przeciwnik jest niewidzialny zajęło im trochę czasu, który Jean-Michael dobrze wykorzystał. Otsëa był zmuszony przytrzymywać łowcę zasłaniając mu przy tym usta by nie narobił hałasu w przypływie pełnej świadomości, a w tym czasie mag posyłał jaskrawy płomień prosto w gruby łańcuch krępujący nogi mężczyzny. Potrzebował czasu, sporo czasu, by przetopić ten kawał metalu i nie miał pewności, czy Lassë zdoła mu go kupić tym ostrzałem. Tym bardziej, że właśnie usłyszał, że straż woła swoich ludzi z wnętrza kopalni, którzy wybiegli z niej w mgnieniu oka. To zmusiło Jean-Michaela do zaprzestania pracy. Modlił się by dwóch mężczyzn nie zauważyło leżącego przed nimi podgrzanego do czerwoności w jednym miejscu łańcucha. Na szczęście bard miał na tyle przytomności umysłu, że już wcześniej odsunął łowcę smoków możliwie najdalej od wejście do kopalni, dzięki czemu nie zwracał na siebie przesadniej uwagi.
Na szczęście Lassë postarał się i wzmógł częstotliwość wypuszczanych strzał. Strażnicy oraz pilnujący niewolników nadzorcy ruszyli biegiem w stronę, z której, jak zauważyli, pochodził ostrzał, kiedy jeden ze Skorpionów oberwał w udo. Grot wyszedł drugą stroną, a on nie tylko zawył z bólu, ale wściekły odłamał końcówkę i zainicjował atak.
Mag wrócił pospiesznie do pracy przeklinając cicho pod nosem na oporne łańcuchy. Ulżyło mu, kiedy pierwsza przeszkoda została pokonana, ale teraz musiał zaczynać od nowa z, wyglądającą na jeszcze solidniejszą, obrożą. Nie mogli sobie pozwolić na walkę, która opóźniłaby cały proces i uniemożliwiła albo jemu pracę, albo Otsëa przytrzymywanie łowcy.
O dziwo, nie mieli żadnych problemów. Kolejne pięć długich, nerwowych minut i Lócënehtar był wolny, a mag mógł rzucić na niego zaklęcie. Wycofywali się powoli i mieli nadzieję, że nieuchwytni dla Skorpionów Lassë i Earen również wracają już na miejsce spotkania.
Coś, jakaś dręcząca myśl kołatała się zawzięcie w głowie barda, coś nie dawało mu spokoju, choć nie mógł się na tyle skoncentrować by dowiedzieć się, co to takiego. Był zmuszony ciągnąć za sobą stawiającego minimalny opór łowcę. Nie był jeszcze całkowicie przytomny, ale powoli budził się do życie im dalej odchodzili od kopalni.
Straż podniosła poważny alarm, kiedy elf przestał szyć do nich z łuku, a nadzorcy niewolników zauważyli przetopione łańcuchy. A jednak nie spieszyli się przesadnie, coś było nie tak. Im bardziej oddalali się od kopalni, tym niespokojniejszy był także łowca. Kręcił się i wyrywał, wydawał głuche stęknięcia, jakby odczuwał jakiś potworny ból. Czy słabnąca magia szamanów mogła zabić go zanim dotrą w bezpieczne miejsce? Czy to właśnie stanowiło problem? Otsëa był zmuszony zasłonić łowcy usta by ich nie wydał wszystkimi tymi niekontrolowanymi odgłosami.
- Musimy szybko wrócić, nie podoba mi się to wszystko. - rzucił w przestrzeń bard. Wiedział, że mag go słyszy i podąża krok za nim.
- Nie wydawali się przesadnie przejęci. - zgodził się głos należący do Jean-Michaela po jego prawej. - Sądziłem, że będzie bardziej dramatycznie.
- Nie chcę się przekonywać, o co im chodzi. - przyznał bard i mocniej zacisnął dłoń na twarzy znienawidzonego wroga.
Jeszcze zanim dotarli do dżina, Lócënehtar stracił przytomność przez co Otsëa musiał go nieść przeklinając pod nosem. Bez litości rzucił nieprzytomnego mężczyznę na ziemię, zaś mag zdjął z nich czar. W kilka minut później byli już niemal w komplecie. Brakowało tylko Niquisa, który najpewniej został jeszcze na czatach. Earen pochylał się nad bladym łowcą przyglądając mu się uważnie.
- Nie wygląda na zdrowego. - zauważył. - Może powinniśmy go zabić od razu? Jeśli nam zdechnie nie wiem, czy Kryształ przyjmie jego krew. Hm? Co on tu ma? - griffin miał wrażenie, że dostrzega jakiś ruch pod ubraniem chimery. Czyżby pluskwa, która sprowadzi im na głowy kłopoty?
- Nie dotykaj! - krzyk Niquisa dotarł do niego za późno.
Zza krwawych ubrań wyłonił się biały, niemal widmowy ogon zakończony czarnym kolcem, który wbił się głęboko w dłoń griffina. Ból był natychmiastowy i okropny, a szok jaki przeżyli patrzący na to mężczyźni obezwładniający. Earen upadł na ziemię wijąc się i krzycząc, a żyły na jego ramieniu napuchły przybierając czarny kolor, który rozchodził się wędrując coraz wyżej.
Nie mieli odtrutki na jad, nie wiedzieli nawet, czy pomogłaby ta przyrządzona przeciwko Plemieniu. Było oczywiste, że Earen nie ma szans, że zginie kiedy trucizna dotrze do serca. Miał może pięć sekund życia.
- Przepraszam! - jęknął niewidzialny nadal Niquis, a krew rozprysnęła się na wszystkie strony. Earen wrzasnął rozdzierająco, a na jego czole pojawiło się jeszcze więcej kropli potu. Odcięta powyżej łokcia ręka drżała, a wypływająca z niej czerwona posoka mieszała się z czarną mazią trucizny, która nie mogła przedostawać się dalej wraz z krwią. - Przenoś nas, szybko! Trzeba się nim zająć! - wrzasnął płaczliwy głos tiikeri prosto w twarz dżina. Jean-Michael obudził się z tego snu na jawie zdejmując zaklęcie z chłopaka klęczącego przy nadal wrzeszczącym i rzucającym się z bólu młodym mężczyźnie. Zasłonił oczy przerażonego Deviego, kiedy Anis wzywał swoich pobratymców. Nikt nawet nie zauważył ich przybycia, jak również samego przeniesienia. Niquis płakał zaciskając materiał swojej rozdartej koszuli powyżej rany. Ranę należało przypalić jak najszybciej by mężczyzna się nie wykrwawił, ale czy naprawdę mieli na tyle czasu by rozpalać ognisko? Jean-Michael, on mógł to zrobić, potrafił wyczarować ogień! Tiikeri zaatakował maga, gdy tylko wszyscy znowu znaleźli się w stosunkowo bezpiecznym miejscu.
- Musisz go przypalić! W przeciwnym razie nie przeżyje! - był zdesperowany.
Yehia Waarith Anis uklęknął przy Niquisie.
- Pozwól. - powiedział poważnie, bez najmniejszego śladu ironii i nie czekając na żadną odpowiedź czy przyzwolenie, położył dłonie na kikucie lewej ręki griffina. Krew przestała się sączyć, skóra zaczęła zrastać, a kolory w minimalnym stopniu wróciły na twarz mężczyzny, który uspokoił się przestając krzyczeć. - To był jedyny sposób. - podjął dżin. - Uratowałeś mu życie, ale teraz będzie cierpiał. Stracił sporo krwi, będzie gorączkował i boleśnie odczuje brak ręki, ale powinien żyć.
- On mnie zabije. - wyznał Niquis i rozpłakał się jak dziecko wyjąć głośno.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, uwolnili łowce, ale jakim kosztem, jak Earen teraz zareaguje... Niquis zrozpaczony, ale szybko zadziałał i dzięki temu życie mu ocalił, nawet Anis juz nie byl taki...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń