niedziela, 7 lutego 2016

38. Wspomnienia nadchodzących czasów

- Nie martw się, w krainach na zachodzie zapłacą dobrze za każdą zdobycz zdolną do pracy, a jeśli się nie skuszą, zawsze możemy sprzedać ich wilkom. One zawsze są nienajedzone i chętne do współpracy. - na przystojnej, trochę egzotycznej twarzy Deviego pojawił się bezlitosny uśmiech. - Za dziewczynę dostaniemy najwięcej. Samice są towarem rzadkim i pożądanym. - przesunął językiem po wąskich ustach w bardzo wymowny sposób.
Krasnoludy dobyły broni gotowe by zawalczyć o swoją wolność. Miały przewagę, toteż nie obawiały się starcia.
- Jeśli nas uwolnicie, możemy się na coś przydać. - zauważył przytomnie Eressëa, ale został całkowicie zignorowany, jako że krasnoludy poczuły się zbyt pewnie. - Wasza sprawa. - mruknął mężczyzna nie bez pewnej satysfakcji, bo chociaż nie wiedział dokładnie na co stać jego towarzyszy broni, to jednak pokładał w nich wielką nadzieję.
Odsunął się od krasnoludów na tyle, na ile pozwalały mu łańcuchy i to samo polecił gestem Seet-Farowi.
- To będzie niezapomniane widowisko. - szepnął chłopakowi do ucha, przy okazji z rozmysłem drażniąc wargami jego płatek.
Biedny mieszaniec mógł tylko skinąć szybko głową, kiedy jedno z najwrażliwszych miejsc na jego ciele zostało tak przyjemnie podrażnione. Zabawne, ale nigdy nie przypuszczał, że może odczuwać przyjemność w chwili takiej jak ta, a przecież nie ulegało wątpliwości, że receptory na jego szyi zareagowały na bliskość twarzy smoka cudownym, niemal podniecającym łaskotaniem.
- Zapraszam, pokurcze! - krzyknął wyzywająco Devi, który rozkładając ramiona i zaciskając mocniej dłonie na szablach dołożył wszelkich starań by wyglądać i zachowywać się jak szalony. Należało przyznać, że szło mu całkiem nieźle.
Tymczasem Rambë powtarzała w myślach niczym modlitwę uspakajające słowa. Jej serce szalało i podchodziło jej do gardła, ale starała się to ukryć pod maską pewności siebie i pogardy dla świata. Strzeliła batem kilka razy i odsunęła się na odległość pozwalającą jej i Deviemu na sprawne manewry. Niby od niechcenia zakręciła swoją ulubioną, choć dotąd nieużywaną bronią koło i pozwoliła by końcówka bata poruszyła piach pod nogami jednego z krasnoludów.
„Najważniejsze to zdobyć przewagę zastraszając.” powiedziała do siebie w myślach. „Dasz radę, dasz radę, dasz radę...”.
Jak było do przewidzenia, pierwszy do ataku rzucił się sprowokowany przez Deviego dowódca. Kręcąc nad głową młynki toporem, doskoczył do chłopaka, który uśmiechnął się szeroko i w ostatniej niemal chwili odskoczył na bok unikając wymierzonego w tułów ostrza. Zdążył przy okazji od niechcenia machnąć jedną z szabli, dzięki czemu z brody krasnoluda posypało się kilka włosków.
- Ups. Będę musiał przyciąć też z drugiej strony. - zaświergotał zalotnie.
Dowódca wyglądał jak rozsierdzony byk, któremu przed nosem zamachano czerwoną płachtą. Ryknął podrywając swój topór do góry i znowu zaatakował, ale tym razem zamach nie miał już tego samego impetu, co wcześniejszy zadawany w biegu. To pozwoliło Deviemu na zgrabny, choć bardzo ryzykowny manewr, kiedy to odginając się do tyłu machnął szablą zaledwie o milimetry omijając ramieniem śmiercionośne ostrze. Z brody krasnoluda znowu posypały się włoski, a chłopak padł plecami na ziemię, by uniknąć ataku drugiego agresora, który zaatakował go niemal od tyłu.
- No, no. Nie ładnie tak. - mruknął podnosząc się zgrabnym skokiem i wywijając młynki szablami. - Będę musiał was ukarać zanim was sprzedamy. - dalej zgrywał szaleńca.
W tym samym czasie, Rambë musiała poradzić sobie ze swoimi przeciwnikami. Obawiała się ich, choć miała nad nimi niewątpliwą przewagę, jako że jej bat sięgał dalej niż zasięg toporów, co pozwalało na jego pełne wykorzystanie.
Wzięła głęboki oddech i westchnęła starając się by brzmiało to jak irytacja spowodowana potrzebą walki, nie zaś nieme bałaganie o spokój serca.
- Szlag by was wszystkich trafił! - syknęła w końcu naprawdę poirytowana. Była córką lócënehtara i Kruka, nie mogła bać się starcia z byle kim! W jej żyłach płynęła krew tak wyjątkowa, że niemal niemożliwa do pojęcia w swoich skomplikowanych splotach genetycznych.
Jej oczy zapłonęły czerwienią i po chwili przygasły niczym rozżarzone węgle tlące się w palenisku. Spojrzała na krasnoludy, które otaczały pulsujące fale ich życiowej energii i indywidualnej siły, niczym powietrze ponad rozgrzanym kamieniem.
Wiedziona impulsem smagnęła batem, którego końcówka owinęła się wokół topora jednego z krasnoludów. Nie łudziła się, że może wyrwać broń z ręki bez wątpienia silniejszego od niej mężczyzny. Zamiast tego wykorzystała broń jako przedłużenie ramienia, kiedy sięgając między wymiarami swoją mocą kruczego szamana zaczęła powoli odrywać po kawałku niewidocznej dla innych aury siły. Była jak bestia upuszczająca krew z ofiary.
Krasnoludowi zajęło chwilę zrozumienie, że dzieje się coś niepokojącego. Siły opuszczały go powoli, a kiedy upadł na kolana niezdolny do utrzymania się na nogach, także jego towarzysze zrozumieli, że coś jest na rzeczy. Devi nie pozwolił im jednak doskoczyć do Rambë by jej przeszkodzić. Zamiast tego zagrodził drogę grupce krępych, niskich mężczyzn i uśmiechnął się szerze niż dotychczas.
- Nie przeszkadzajcie pani, bo pani świetnie się bawi, a ja też zasłużyłem na rozrywkę. - rzucił śpiewnie i zaatakował dwóch krasnoludów jednocześnie. Jego ciało było zwinne i sprężyste, więc był w stanie bez większych problemów zmieniać pozycję tak, aby móc unikać ataków i samemu je zadawać. Takim towarzysze jeszcze go nie widzieli. Całe ciało chłopaka było mu bez reszty poddane, jakby jedna jego myśl wystarczała, by mógł dokonać wszystkiego, czego tylko pragnie.
Nagle na twarzy Deviego pojawił się kolejny z jego szalonych uśmiechów przeznaczonych na potrzeby tej szopki. Rozluźnił wszystkie mięśnie, wygiął swoje chude, pokryte pancerzem ciało pod dziwnym kątem i zanim którykolwiek z krasnoludów zdołał domyślić się, co planuje, chłopak skrócił swoim przeciwnikom brody do tego stopnia, że odsłonił fragment podbródka, teraz gładko ogolonego w powstałym w tamtej chwili „łysym” kole.
- Od razu lepiej. - rzucił przygryzając wargę w zmysłowy sposób.
Bat Rambë rozwinął się, kiedy jej przeciwnik padł na ziemię straciwszy przytomność. Sama była zaskoczona tym, że pozbawiła go sił przekraczając granicę wymiarów i miała dostęp także do energii witalnej, którą zapewne również byłaby w stanie wyskubać niczym kurczaka.
- Polecam ci tego z prawej. - zamruczał do niej chłopak nie zwracając przez chwilę najmniejszej uwagi na dwójkę zaskoczonych i coraz bardziej zdenerwowanych krasnoludów. - Myślę, że możesz sobie go wziąć, ja dokończę golenie tej dwójki tutaj. A tak, zapomniałbym, że gdzieś tam z tyłu kręci się jeszcze kilku do załatwienia.
- Mówiłem, że mogę się przydać! - smok wykorzystał okazję i zwrócił na siebie uwagę wszystkich. Uniósł dłonie, a kajdany, którymi był dotąd skrępowany opadły na ziemię. - Teraz chętnie pomogę, ale drugiej stronie. - rzucił zadowolony i uśmiechnął się do jednego ze stojących najbliżej niego krasnoludów ukazując ostre kły, które właśnie zaczęły formować się w jego ustach. - W tej chwili doradzałbym odwrót. - zauważył.
Krasnoludy nie należały do tchórzy, ale nie były też głupimi osiłkami. Ich dowódca ocenił realnie ich szanse i wściekły skinął głową przystając na zawartą w słowach smoka propozycję.
- Zabierzcie Gerliego. - rozkazał mierząc uważnym spojrzeniem swoich niedawnych więźniów oraz przybyłą niedawno dwójkę, która zaczęła z taką łatwością siać spustoszenie w niewielkich szeregach jego ludzi.
Krasnoludy oddaliły się czujne i gotowe do ewentualnej obrony. Magia Haydee straciła na sile już w chwili, kiedy pojawiło się realne zagrożenie, więc teraz nic nie trzymało grupki mężczyzn blisko niej. Wycofali się, ale było pewne, że nie pogodzą się z porażką tak łatwo. Należało więc mieć się od teraz na baczności. Jedyny plus wynikał z faktu, że żaden z przegranych nie przyzna się do porażki, a więc nie zwali im się na głowy cała armia krasnoludów wyczuwających w powietrzu zapach rzadkich gatunków. Zresztą, ich dowódca nadal nie wiedział z kim ma do czynienia, więc nie chciał niepotrzebnie zaalarmować całej społeczności.
Wybrańcy wpatrywali się w siebie nawzajem oraz co jakiś czas rzucali szybkie spojrzenia w miejsce, w którym stracili z oczu swoich przeciwników. Między nimi panowała niczym niezmącona cisza, jakby oceniali siebie nawzajem. Rozstali się zaledwie na kilka godzin, a jednak już zmieniło się między nimi tak wiele, że teraz musieli przyzwyczaić się do nowych odkryć. Nie codziennie mieli okazję pokazać innym swoje zupełnie nieznane dotąd oblicze.
- Między wami coś zaszło? - wyskoczył z niestosownym pytaniem smok i otrzymał jednoczesną odpowiedź, na którą składało się wyjątkowo donośne „nie”.
Rambë przypłaciła to głębokimi rumieńcami, zaś Devi irytacją, co zamknęło temat.
Mówiąc niewiele więcej, wznowili wędrówkę, podczas której Haydee była im kulą u nogi. Stanowczo zbyt wolna, nawet jak na osobę, która robiła bezustanne postępy. A jednak smok nadal nie potrafił jej zostawić na pastwę losu. Mimo swojej potrzeby alienacji, był honorowy i brał odpowiedzialność za osoby, które w pewien sposób wpłynęły na jego życie, a Haydee bez wątpienia się do nich zaliczała.

2 komentarze:

  1. Devi jako szaleniec bardzo mi się spodobał. :D
    Rozdział super, tylko szkoda, że taki krótki! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Safira Luna Blacke7 lutego 2016 17:52

    no zdecydowanie za krótki ale dobrze że jest:-)

    OdpowiedzUsuń