niedziela, 4 października 2015

30. Wspomnienia nadchodzących czasów

Choć zmrok był bliski, słońce nadal nie zdążyło ukryć się za linią horyzontu, dzięki czemu jego kojące światło wciąż pozwalało na odrobinę normalności. Niestety, dzień nieubłaganie zbliżał się ku końcowi, o czym świadczyły już pojawiające się powoli niewyraźne jeszcze gwiazdy. Płaskowyż wydawał się układać do snu, kiedy skąpany w ciszy i bezruchu pozwalał się kołysać niespiesznym, delikatnym podmuchom wiatru. Po gwałtownej, trwającej trzy dni ulewie nie było już śladu, wezbrane wody rzek obniżyły swój stan, ziemia wypiła łapczywie podtopienia, a rośliny zazieleniły się jarzącym odcieniem swojej kojącej barwy. Świat był piękny i w tej nawet chwili otwierał się na podróżników oraz ciekawskich, którzy chcieli poznawać jego niewątpliwe uroki.
Może właśnie z tego powodu, Rambë postanowiła uchylić bramy swoich murów obronnych i zaprosić do swojego małego, uporządkowanego dotąd świata trzech towarzyszących jej mężczyzn. Obserwowała ich uważnie siedząc blisko ognia i rozgrzewając skostniałe po dniach wilgotnego chłodu palce.
Seet-Far wydawał jej się mało interesującym, chociaż bez wątpienia przydatnym chłopakiem, który wciąż nie wiedział czym chciałby stać się w przyszłości. Przerośnięte dziecko, które nie mogło znaleźć swojego miejsca na ziemi, co odbiło się wyraźnie na jego sposobie bycia. Nieodpowiedzialny, zagubiony, zamknięty w sobie, mimo wyraźnych prób nawiązania kontaktu z innymi. Ten chłopak był nieobliczalny, ponieważ nadal poszukiwał samego siebie. Najważniejsze wydawało się jej jednak to, że tak łatwo było z niego czytać. Cokolwiek chciał ukryć, nie był w stanie tego zrobić. Uroku nie można mu było jednak odmówić. Jak przystało na dziecko ifryta oraz niemalże legendarnego tiikeri, miał w sobie nie tylko wrodzony talent do pakowania się w kłopoty, ale także potężne umiejętności, których nie nauczył się jeszcze wykorzystywać należycie.
Rambë musiała przyznać, że także wygląd Seet-Fara należało zaliczyć do nie najgorszych, a to za sprawą niesamowitych w swojej głębi oczu, których barwa niemal oddawała barwę włosów. Wypłowiała, ale pełna głębi wyrazu czerń oraz równie przygaszona w kolorze obwódka tęczówki, płomienne włosy o naturalnie zmienionym odcieniu końcówek, delikatne, chociaż wyćwiczone ciało nienadające się na wojownika. Taki właśnie był Seet-Far lub przynajmniej takim widziała go Rambë.
Spuszczając z oczu mieszańca, dziewczyna przeniosła taksujące spojrzenie na Deviego, który był przeciwieństwem niepozbieranego Seet-Fara, jako że w jego słowach i czynach znać było wielkie doświadczenie wojownika. Był jak irytujący znak zapytania. Bez konkretnej rasy – ani nie mieszaniec, ani nie istota czystej krwi, jedno z większych dziwadeł świata. Cechowały go mądre słowa, sensowne odpowiedzi, zawsze celne pytania. Nic więc dziwnego, że dziewczyna zupełnie za nim nie przepadała. Devi był zbyt idealny. Zawsze opanowany, służący pomocą, gotowy oddać życie za innych, wierny, skory do mniejszych lub większych poświęceń. Jego ciało stanowiło jednak przeciwieństwo tego idealnego, godnego pozazdroszczenia, analitycznego umysłu starszej wiekiem istoty. Odznaczał się bowiem raczej delikatną urodą, młodzieńczą sprężystością i wieloma trudnymi do opisania cechami zewnętrznymi wynikającymi z niecodziennego uzbrojenia oraz nieokreślonej bliżej przynależności rasowej. Ten młody mężczyzna był bez wątpienia kimś, kogo chciało się mieć po swojej stronie zarówno na polu walki, jak i poza nim. Co więcej, w kimś takim nie trudno byłoby się zakochać. Devi miał przecież tak wiele pozytywnych i godnych pozazdroszczenia cech, a na domiar złego był także uprzejmy, mimo swojej dominującej natury. Czy to dlatego Rambë tak bardzo go nie lubiła? Ponieważ był lepszy od niej pod tak wieloma względami? Sama nie była tego pewna, ale wolała trzymać go na dystans. Widziała sposób, w jaki chłopak spoglądał na maga, swojego starszego opiekuna i chociaż niechętnie, musiała przyznać, że było w tym coś szczególnego. Tym bardziej nie chciała spoufalać się z kimś, kto mógłby przypadkiem złamać jej serce. Była przecież kobietą! Może i była hybrydą lócënehtara i Kruka, ale wciąż należała do płci niezwykle wyczulonej na uczucia.
Czując narastającą w niej irytację, szybko skupiła całą uwagę na wpatrującym się ślepo w ogień smoku. Eressëa był największą zagadką ich małej drużyny. Wiekowy, doświadczony przez los, należący do konkretnej rasy, niewątpliwie potężny i inteligentny, posiadający wiedzę, której pozostała trójka nie mogła sobie nawet wyobrazić, ale jednocześnie nikt nie potrafił odgadnąć jego myśli, nikt nie wiedział, co kryło się za jego pełnym chłodu i bólu spojrzeniem, za nikłym uśmiechem. Nawet fakt, że ukrywał zeszpeconą stronę twarzy za dłuższą krzywką miało w sobie coś, co czyniło go zamkniętym i niedostępnym. Chociaż dziewczyna rozumiała doskonale, że smok mógł nie chcieć zwracać na siebie uwagi innych, nie potrafiła znaleźć wytłumaczenia dla tej aury wycofania i lodowatego zamknięcia na świat, którą emanował mężczyzna. Nie ważne, czy chodziło o jego słowa, ton głosu, spojrzenia czy wygląd, ponieważ wszystko w Eressëa wydawało się odpychać innych. Dziewczynie przyszło nawet do głowy, że syn tego smoka musiał mieć niełatwe dzieciństwo skoro wychowywał go taki ojciec. Nie wiedziała wprawdzie jaki Eressëa był na początku, zanim został wybrańcem żywiołów, ale wątpiła by mógł przypominać takiego bezpośredniego Seet-Fara. Prędzej odnalazłaby w smoku cechy idealnego do zemdlenia Deviego, chociaż znowu na ich podobieństwo nie wskazywał ten wiecznie niezadowolony, ostry wyraz twarzy. Dziewczyna prędzej widziałaby swojego wiekowego towarzysza w roli bezlitosnego generała, który palił ludzkie osady w czasach, kiedy ludzie istnieli na tym świecie, połykającego młode tiikeri, walczącego na śmierć i życie z griffinami, na których zwłokach później ucztowały smocze pociechy.
Eressëa najwyraźniej wyczuł jej spojrzenie, ponieważ podniósł wzrok znad ognia na nią i teraz to on przyglądał się jej intensywnie. Rambë była na siebie wściekła, ponieważ czuła, że jej policzki zarumieniły się ze wstydu. Smok wyglądał jakby potrafił czytać w jej myślach i chociaż wiedziała, że to niemożliwe, nie mogła powstrzymać zawstydzenia tym, w jaki sposób oceniła mężczyznę.
Jej rozbiegane, spłoszone spojrzenie spoczęło na chwilę na widocznym kawałku zdeformowanej skóry. Po jej ciele przeszły nieprzyjemne, chłodne dreszcze, będące wynikiem zestawienia niemiłego dla oka widoku oraz lodowatej aury. Jaką przeszłość naprawdę ukrywał smok? Co działo się z nim wcześniej, zanim pogrążył się w cierpieniu z powodu utraty bliskiej osoby? Nie mogła uwierzyć, że tylko ona się nad tym zastanawia. Widać do swoich kobiecych cech powinna doliczyć także ciekawość, o ile to ona była w tym wypadku prawdziwą przyczyną odczuwanej w głębi serca nieufności i podejrzliwości. Drugą opcją była kobieca intuicja, co wcale jej nie pocieszało, a jedynie wzmagało wszechogarniający strach, jaki budził w niej smok.
- Nie zabijam. - odezwał się nagle tym swoim niesamowicie głębokim głosem, który potrafił zarówno zawrócić w głowie, jak i przerazić. - Widzę to twoje spojrzenie i czytam z niego bez najmniejszych problemów. Obawiasz się mnie, widzisz we mnie potwora, ponieważ tak każe ci myśleć wzrok, kiedy zatrzymujesz go na tym. - szybkim ruchem odsłonił przytopioną stronę twarzy. - Nie jestem mordercą, choć przyznaję, że nie należę też do świętych. Każda rasa ma coś na sumieniu, ale to nie czyni mnie gorszym od innych smoków.
- Nie możesz wiedzieć, co myślę! - speszona i dotknięta do żywego dziewczyna zmarszczyła gniewnie brwi i poderwała się z miejsca, co wydawało się potwierdzać przypuszczenia smoka. Rambë planowała oddalić się, by móc ochłonąć i zapomnieć o kompromitacji, kiedy ponad nimi rozległ się złowieszczy, ptasi skrzek.
- W końcu! - syknął do siebie Eressëa, a w jego głosie dało się wyczuć radość. Wstał z miejsca, jego ramiona uległy szybkiej transformacji, pojawił się smoczy ogon, a nawet gdzieniegdzie jego skórę pokryła łuska. Smok był gotowy do walki i wyraźnie zadowolony z możliwości, jaką oferował mu niespodziewany dla jego towarzyszy atak.
Na ziemię sfrunęły trzy harpie – piękne i niebezpieczne w swojej groteskowej postaci nagich kobiet będących od pasa w dół wielkimi ptakami. Pozornie mogły wydawać się niegroźne, ale w rzeczywistości ich pazury były śmiercionośną bronią, która w przeciągu chwili potrafiłaby rozszarpać na kawałki dorosłego mężczyznę. Żywiły się mięsem, a teraz musiały być naprawdę wygłodniałe, skoro postanowiły zapolować na łup o wiele trudniejszy do zdobycia od padliny.
- Cudownie. Zaczynałem się już nudzić. - Eressëa naprawdę cieszył się na to spotkanie i teraz drżał na całym ciele z niecierpliwości. Pragnął walki, pragnął krwi, a harpie mogły dostarczyć mu tej rozrywki. Czekał jednak cierpliwie na ich ruch, na bezpośredni atak, który pozwoliłby mu na brutalną odpowiedź.
Trzy przeciwniczki zawahały się widząc go gotowym do walki i może nawet bardziej niebezpiecznym od nich. Ich niezdecydowanie dało szansę pozostałym na ogarnięcie się i jeśli nawet nie pojęcie całej sytuacji, to jednak na reakcję. Tym samym cała czwórka była w pewnym momencie gotowa na odparcie ataku, który nadal nie nadchodził.
- On czeka. - zaskrzeczała jedna z ptasich kobiet. - Czeka i zaczyna się niecierpliwić, więc nie wahajcie się siostry. Czas zrobić z nimi porządek. Dziś będziemy ucztować na świeżym mięsie!
To było jak okrzyk bojowy, który miał za zadanie zmotywować wojowników do ataku. Harpie rzuciły się na swoje ofiary, chociaż było oczywiste, że straciły już cały element zaskoczenia. Najwyraźniej nie nawykły do walki z wciąż żywym posiłkiem, co stanowiło dodatkową przewagę czwórki wybranych.
Bardzo szybko okazało się, że ptasie kobiety nie były godnym przeciwnikiem dla żadnego z Czempionów, a już z pewnością nie dla smoka, który zawiedziony rozprawił się z nimi w mgnieniu oka. Ze znudzeniem i niezadowoleniem wymalowanymi na twarzy, Eressëa powalił swoje trzy przeciwniczki i od niechcenia poskręcał im karki. Mógł darować im życie, ale nie widział powodu by to robić. Zdecydowanie wolał pozbyć się uciążliwego problemu, jaki mogły stanowić dla nich harpie.
- Jeśli przegrają i zostaną przy życiu, lubią śledzić swoje niedoszłe ofiary aż do chwili, kiedy nadarzy się okazja by wykorzystać ich słabość lub osłabienie. - wyjaśnił swoje zachowanie smok. Nie musiał tego wprawdzie robić, ale widział wzrok, jakim został obdarzony przez swoich towarzyszy, toteż postanowił poświęcić się na tyle, by wyjaśnić tych kilka spraw. - One nie odczuwają wdzięczności za coś takiego, jak darowanie życia. Zginą, albo same w końcu cię zabiją, jeśli nie będziesz miał się na baczności. To życie, a nie gra goblina.
W krzakach nieopodal rozległ się wyraźny, niczym niemaskowany szelest, który postawił wszystkich w stan gotowości. Tym razem byli w pełni przygotowani na atak, ale on nie nadszedł. Zamiast tego, z krzewów wyłoniła się młoda harpia, blondwłose dziecko, zaledwie kilkuletnie, nieświadome świata i jego niebezpieczeństw. Jedna z zabitych ptasich kobiet musiała być jego matką, ale nikt nie chciał dociekać tego, która.
- Mamo? - ciche, niepewne wołanie poprzedziło przerażone spojrzenie, kiedy dziecko dostrzegło nieznajomych wpatrujących się w nie niepewnie. Dziewczynka nie wiedziała, co powinna zrobić, nie była pewna, w którą stronę uciekać. Rozpłakała się z powodu poczucia bezsilności.
- Ta mała... - zaczęła Rambë, ale zanim w ogóle miała szansę dokończyć myśl, smok już był przy dziecku biorąc je na ręce.
- Nie bój się, zabiorę cię do mamy. - powiedział łagodnie i z uśmiechem głaszcząc dziecko po głowie, a już w następnej chwili mały karczek wydał potworny dźwięk łamanych kręgów, a mała główka przekrzywiła się pod dziwacznym kontem, zwisając z przytrzymywanych nadal przez Eressëa ramion.
Hybryda pisnęła zakrywając rękoma usta, a jej oczy stały się nagle jeszcze większe niż zazwyczaj.
Smok tymczasem rzucił drobne ciałko na leżące w pobliżu trzy inne i wykorzystując swój dar ognia, plusnął płomieniem, podpalając zwłoki, które zajęły się momentalnie, a ich smród zaczął dusić i wywoływać mdłości.
- Nie chcemy żeby zalęgły się w nich robaki, a dzisiejszej nocy będzie ciepło, więc zaczęłyby szybko śmierdzieć. - rzucił jak gdyby nigdy nic i przysiadł przy ogniu. Tym razem nie zamierzał niczego wyjaśniać. Zrobił to co zrobił, ponieważ miał ku temu powód.
Pod Rambë ugięły się kolana. Była przerażona tym, co właśnie widziała. Lepiej trzymała się dwójka jej młodych towarzyszy, którzy pomogli jej wstać. Żadne z nich nie podjęło tego tematu, chociaż każde chciało wiedzieć, dlaczego smok nie pozwolił żyć nawet temu niemogącemu zaszkodzić nikomu dziecku.
- Gdyby pozwolił jej żyć, wyrządziłby jej tylko większą krzywdę. - szepnął do dwójki hybryd Devi, ale w jego głosie nie było przekonania. On również zmagał się z wątpliwościami.

1 komentarz:

  1. ~Safira Luna Blacke5 października 2015 11:36

    Trochę mnie zamurowało, mam nadzieję, że smok wie co robi bo ja mam raczej litościwe serce.

    OdpowiedzUsuń